środa, 31 października 2012

Czemu Maryś taka mhroczna? - dodatek specjalny.

Zaczynamy uroczyste pierwsze obchody Leeshka-o-ween! 

Kto kiedyś grał w Warhammera, ten może spokojnie ominąć cały akapit, bo będzie zdecydowanie zawiedziony łopatologicznym wyłożeniem historii Starego Świata. Mówiąc w możliwie najprostszy sposób: dawno temu sfera ludzi, elfów i krasnoludów, żyjących dotychczas w pokoju (no, prawie) zetknęła się podczas koniunkcji ze sferą generalnie bardzo złą. Wskutek tych wydarzeń do niemal spokojnego świata dostał się Chaos – siła, która wynaturzyła niektóre istoty. Od tego czasu życie w Starym Świecie stało się znacznie trudniejsze, mniej przyjemne, a zaokularowani ludzie rozpoczęli toczenie kości żeby dowiedzieć się, czy uratują siebie, w następnej kolejności innych. 
Jak to ma się do blogów? Cóż, do nas też przesącza się jakaś zła siła, która wynaturza niektóre karty postaci. Kiedyś, w „starych, dobrych czasach” (epoce Onetu), łatwiej szło rozpoznanie, kto swój, a kto wróg. Karty tych złych wyróżniały się błędami ortograficznymi, zatrważającą ilością zdjęć i przesłodzonym charakterem postaci. To się zmieniło, nam, biednym gra... tfu, blogerom, zawsze wiatr w oczy. Teraz wszyscy mają przyzwoite karty, poprawną gramatykę... Ale nie dajcie się zwieść, potwory wciąż są wśród nas! A kiedy jest lepszy moment, by o nich opowiedzieć, jak nie w Halloween? Teraz możecie narzucić na głowie prześcieradła z otworami na oczy, złapać coś ostrego do obrony przed potworami i czytać dalej. Indżoj! 

Włosy dęba mają ci stać, 
Żyjesz, gdy się masz czego bać! 
~ This is Halloween 
(z „Nightmare Before Christmas”, co po polskiemu znaczy „Miasteczko Halloween”)\

Co nas ma straszyć na blogach? Bez wątpienia wampiry! Teraz już trochę ich ubyło (szósty zmysł mi podpowiada, że to się zmieni po premierze ostatniej filmowej części sagi Meyer), ale nadal możemy się paru krwiopijców doszukać, najczęściej na Hogwartach. Ostatnio mnóstwo się o wampirach mówi, zwłaszcza o ewolucji, jaką przeszły od Nosferatu do Edwarda Cullena. Wystarczy sobie na nich spojrzeć, by mieć pewność, że była to droga długa, kręta i wyboista. I niekoniecznie w dobrym kierunku, ale to też już zostało powiedziane. W końcu i tak nas najbardziej interesują wampiry blogowe. Te dosłowne, bo faktycznie są też tacy autorzy, którzy żywią się innymi. Czasami efekty działalności takich wampirów objawiają się bezczelnym plagiatem... Kiedyś sobie o tym dłużej porozmawiamy. Teraz będzie bardziej na wesoło. Bo ja, mili państwo, nie jestem w stanie brać Halloween na poważnie. Nie mówiąc już o Leeshka-o-ween. 
Wśród wampirów możemy wyróżnić czter rodzaje: 
1) Wampir brutalny. 
Błysk kłów w ciemnym zaułku, krzyk ofiary urywa się nagle, panuje cisza, bo wszystkie bezdomne koty zawczasu umknęły przed drapieżnikiem. W świetle gasnącej latarni widać, jak olbrzymi mężczyzna z właściwą bestii brutalnością przegryzł aortę ulicznicy. Gdy się nasycił, rzucił jej ciało o bruk i poszedł szukać najbliższego baru, by wypłukać z ust paskudny smak krwi kobiety. Dobrze, że wampiry nie mogą zachorować na syfilis. 
Niestety – gatunek wymarły. Widziałam może dwa przypadki podobnego zachowania u wampirów. Co je zgnębiło? Horda nastolatek, które okazały się silniejsze. 
Zabili nieumarłego nie-paladyni, sialalala! 
2) Wampir arystokrata. 
Złoty kielich, a w kielichu krew. Blada dłoń o smukłych palcach głaszcze rubiny zdobiące naczynie. W tym dotyku jest zaskakująco dużo pieszczoty. Wreszcie przechyla kielich i krew spływa do gardła wampira. W mgnieniu oka z ruchów wampira zniknęły wszystkie lordowskie naleciałości. A gdy uznał, że nie nasycił się krwią, zawołał służącego, myśląc o ciepłej krwi żywo krążącej po jego ciele. 
Ten gatunek istniał tylko w założeniu. Roiło się w blogosferze od różnistych zamków pod władaniem wampirów. Nigdy na żadnym nie pisałam, dlatego tutaj opis będzie skąpy. Wiem tylko, że co drugi miał twarz Johnny'ego D. i niezły harem niewolnic. 
3) Wampir skrzywdzony. 
Przez autora. Tutaj się nawet nie da wymyślić opisu ogólnego. Osobiście za dobry wzór takiego krwiopijcy uważam Lestata z Wywiadu z Wampirem. Jemu mogliśmy współczuć, ba, chcieliśmy mu współczuć. Natomiast zastęp blogerek stworzyły swoich krwiopijców tak, by wymusić na nas współczucie. Mamy żałować wampirów, które straciły ukochaną. Ja się na to nie łapię. To już zupełnie nie jest wampir. 
4) Pokolenie Edwarda Cullena. 
Także tego... Dobra, z tego nie umiem żartować, z tego się nie da żartować. Tu można tylko iść po czosnek i przetapiać krucyfiksy na naboje. 

Co właściwie robią blogowe wampiry? Przyznam, że dłuższą chwilę nad tym myślałam. I chyba powinnam dopisać zawód: wampir jako dwunasty na liście top jedenastu zawodów. Bo nic z ich wampirowatości nie wynika. Co najwyżej ugryzą jakąś Ślizgonkę, której autorka już nie wie, co zrobić z postacią. To już robi się nudne, ale powiem głośno: nic nie wynika z tego, że krwiopijca jest krwiopijcą. 

Na ten moment długo czekałam. Wreszcie mogę publicznie oświadczyć, że mnie do cna przerażają mroczne Marysójki. O ile najklasyczniejsza definicja tego zjawiska brzmi „Mary Sue ma szesnaście lat i schodzi na śniadanie”. Na blogach grupowych sprawa wygląda nieco inaczej, bo szesnaście lat to na ogólnie przyjęte standardy za mało. Definicję naszej Mary trzeba by było jeszcze ustalić (złoty laur do tego, kto podoła), ale za to nie mamy problemów z Mhrroczną wersją Mary Sue. Poniżej prezentuję elementy składowe, zaczynając od poczęcia. 

Raz. Straszne, paskudne i przerażające okoliczności poczęcia. 
Jednak tutaj nie było mowy o jakimkolwiek wyczekiwaniu. Nikt nie stał, ani nie błagał bogów o to, aby tej małej istotce nic się nie stało. Wręcz przeciwnie.
Tutaj zdawało się, że wszelkie starożytne siły odwróciły się tyłem od tego małego przylądka rozpaczy, kolebki żałości, jęków i rozpusty zmieszanej z bólem i zdradą. Jakby wszystko i wszyscy nie chcieli za żadne skarby się mieszać, a co dopiero pozwolić na to, aby na świat godnie przyszła osoba, która miała go tylko zniszczyć jeszcze bardziej, sprawić iż stanie się zatęchłą, zdradliwą i pozbawioną jakichkolwiek reguł skorupą, na której przetrwać mieli najsilniejsi.

To się chyba rozumie samo przez się, prawda? Mary Sue nie była zaplanowana przez istoty śmiertelne. Jej narodziny to dzieło sił wyższych. Ludzkość aż po sam koniec będzie mogła tylko milczeć i podziwiać, snując domysły. Mhroczna Maryś do początku miała pod górkę, chociaż była zaledwie dzielącymi się komórkami. Zaprawdę, powiadam Wam, były to najdzielniejsze dwadzieścia trzy pary chromosomów na świecie. 

Dwa. Krwawe, krzykliwe i mordercze narodziny. 
 A jedynymi odgłosami, które dochodziły właśnie z tego przeklętego miejsca były bluźnierstwa, wyzwiska i zgrzytanie zębów, w połączeniu z krzykami kobiety, która błagała jakiegoś mężczyznę o to, aby wyjął, wręcz wyszarpał siłą z niej potwora, który właśnie rozrywał jej łono. Lecz on nie słuchał. Przyglądał się z obrzydzeniem krwi dookoła, która barwiła i tak już brudny materiał prześcieradła, patrzył na rozłożone szeroko nogi kurtyzany, która w tym miała już niesamowitą wprawę. 

Krwawe, bo tylko takie robią wrażenie. Rozumiecie, co tam poród w sterylnym szpitalu, to jest dla lamerów. Dla Maryś nie ma miejsca w Betlejem. Przyjście Maryś na świat nie mogłoby się odbywać na oczach ludzi niegodnych (patrz: lekarze, pielęgniarki). Tylko ci bezgranicznie ją wielbiący mogą to oglądać. W wersji hard poród ogląda osoba, która na początku nienawidzi Mary, jednak na kartach jej życiorysu Niewierny Ojciec dostrzega zarąbistość swojego dziecka i nawraca się. Co z matką? Matka ginie. Czasami nie dowiadujemy się nawet, jak matka miała na imię. Była istotą grzeszną, swoje winy odkupiła urodzeniem zbawiciela. Oby tam, gdzie teraz przebywa było jej lepiej niż za życia. 

Trzy. Ciężkie chwile tuż po narodzinach. 
 Może i by wraz z wydaniem na świat wcale niewrzeszczącego, a rozglądającego się dookoła, milczącego berbecia nie wydała też ostatniego tchnienia. A dziecko? Nawet bez odcięcia pępowiny, tak zostało wrzucone do śmietnika wraz z ciałem jego zmarłej rodzicielki.
I tutaj powinna się zakończyć nasza historia. Ale nie... To był dopiero początek wszystkiego.

To oczywiście jeden wariant. Niekochane dziecko można dać jeszcze do sierocińca, ciotki, klasztoru, czarodziejowi na wychowanie, pod opiekę stada wilków... Wszystko, byleby cierpiała za narody. Oczywiście to my, grzeszni, jesteśmy winni cierpienia Mary. 

Trzy i pół. Przejaw ludzkiego miłosierdzia. 
 Po kilku latach okazało się, że dziecko zostało znalezione przez z pozoru anonimową, nic nie znaczącą staruchę, której nie odrzucił odór rozkładającego się ciała, czy makabryczny wygląd przyłączonego pępowiną do niego niemowlęcia. Żyjącego do tego. I miało się całkiem dobrze. Jakby to całe przeciwstawienie i bunt świata nic na nim nie zrobił, a opiekowały się nim jakieś zupełnie nieznane dotąd siły i moce. Albo jego wola życia była tak silna, że przyciągnęło do siebie właśnie tę kobietę. A raczej...Ona przyciągnęła. Bo to była dziewczynka.
Maleńka przedstawicielka płci pięknej została otoczona troskliwą opieką starszej kobiety, która starała się zrobić z niej prawdziwego człowieka, pomimo tak straszliwej przeszłości już od początku narodzin. Nauczała ją wszystkiego, co potrafiła i co łączyło się z wszelakimi naukami ścisłymi.

I tak oto Pan zesłał swego anioła, by uratował wzgardzoną, okrytą chwałą, Mary Sue. Chociaż dziecko ma kilka dni, to te wydarzenia i tak odcisną silne piętno na jej psychice, która dojrzeje nad wyraz szybko. Nawet, jeśli dziecko nigdy się nie dowie o mało przyjemnych okolicznościach swoich narodzin. 

Cztery. Trudne, pełne wybojów dzieciństwo. 
Tak też dorastała z każdym rokiem, ucząc się i wykazując coraz silniejsze zainteresowanie magią, jak i talent do tego typu sztuk. Pomagała w pracowni Aleksandry, w której kobieta, pracowała nad niesamowitymi projektami, które miałyby wręcz pomóc ludzkości, jak to sama zawsze określała. Czyli na swój sposób Liliana była typem: "przynieś, zanieś, pozamiataj". Jednak jej to wcale nie przeszkadzało. Z resztą, kto o zdrowych zmysłach buntowałby się, kiedy miał świadomość tego, że został uratowany przed pożarciem przez jakieś psy, albo śmiercią głodową lub zamarznięciem. Lecz młodość, jak zawsze, cechuje ciekawość i chęć poznania nieznanego. Tutaj dziewczyna nie różniła się od kogokolwiek. I przypłaciła to bólem, krzykiem i oparzeniami na rękach. Wystarczyła chwila nieuwagi i źle dodany składnik, aby na kilka tygodni została uziemiona w łóżku, a przy każdej lepszej okazji zrugana przez swoją opiekunkę za głupotę i brak posłuszeństwa.

To nie Mary jest niedostosowana do społeczeństwa. To społeczeństwo jest niedostosowane do Mary. Nie pojmujemy jej geniuszu, nie rozumiemy jej głębi, poza granicami naszego umysłu jest misja, z jaką Mary została wysłana na świat. Nie dla zwykłych ludzi sentencje rodem z kart ksiąg starożytnego mędrca Paulo Coelho. Biedne dzieci, które zapewne wpadły w depresję, gdy padł na nie cień naszej bohaterki. O ile Mary miała styczność z jakimikolwiek dziećmi. Na szczęście to ostatni trudny okres w życiu bohaterki. Potem ma już z górki, bo jej charakter jest doskonale wykuty w kuźni cierpienia. 

Pięć. Magiczny wiek. 
I wtem! 
A kiedy nasza bohaterka miała lat szesnaście, starucha zachorowała. Nie wiadomo nawet z jakiego konkretnego powodu. Czy było to przeziębienie, czy coś poważniejszego. Jedyne, czego się dowie ktokolwiek postronny, to fakt, iż to w tym momencie Aleksandra przekazała jej, kto jest jej ojcem, jak i do kogo powinna się zwrócić po pomoc. Tuż po tym - umarła. 

To już nie jest klasyczny przykład. Zwykle Mary po przekroczeniu granicy lat szesnastu odbiera od losu wszystek należnego jej szczęścia. Pieniądze, uroda, popularność. Pstryk! I masz wszystko, czego chcesz. Jeśli nie jesteś Mhroczną Mary Sue, możesz mieć tylko żal do swoich rodziców. U naszej Marysieńki wyraźnie widać już teraz wyalienowanie, niezrozumienie ze strony przyjaciółek, jakże dojrzałe uzależnienia i... cóż, gdyby karta pochodziła z bloga o Hogwarcie, to Mary byłaby córką Voldemorta. Jednakże zwróćcie uwagą na to, że mhrok ma tyle wspólnego z mrokiem, co Edward z Nosferatu. 

Sześć. Ukształtowany i wielce rozważny charakter Mary. 
Liliana jest bezczelna i rzadko kiedy waży słowa, przez co jej szczerość zawsze jest odbierana jako atak na daną osobę. Potrafi zrugać każdego, nawet kogoś wyżej od niej postawionego, jeśli uważa, że ten nie ma racji. Stara się przy tym być jak najbardziej spokojna, choć rękoczyny, albo niszczenie przedmiotów nigdy nie pozostawały jej nieznane. Podobnie, jak pogardzanie innymi - najczęściej - nieznajomymi. Wyznaje bowiem zasadę: po co mam być miła dla kogoś, kogo tak naprawdę nie znam? 
W jej oczach ciężko było szukać łez, co zawsze zadziwiało starą Aleksandrę. Jakby jej spojówki nie były przystosowane do tego typu czynności, a co dopiero okazywania w ten sposób słabości. Bo dla niej to słabość, na którą sobie pozwolić nigdy nie mogła. Chce być perfekcyjna we wszystkim, jednak tak naprawdę jest jednym wielkim kłębkiem wad i sprzeczności, które do tego mieszają się ze sobą, co daje efekt taki, jaki widać w świetle dnia. 
Rozważna i mhroczno-romantyczna. A te jej słynne riposty? O drżyjcie narody! Czasami mam wrażenie, że w mojej szkole jest pełno ludzi z tak samo dobrym poczuciem humoru. A część mojej szkoły to solidna gimbaza. Tutaj przechodzimy już do meritum. Mary Sue błyszczy, lśni i rozkwita, a mnie dopada, delikatnie mówiąc, wścieklizna. Ja już mam dość, tylko dlatego, że Was lubię, dokończę opisywanie przypadka najgorszego stworzenia mhroku. 

Siedem. Nieskazitelny wygląd. 
Inni natomiast będą mogli powiedzieć, iż jej tajemniczość, lekko wychudzone ciało z nieznacznymi tylko zaokrągleniami to na biodrach, to na piersiach, albo kruczoczarne, poplątane wiecznie loki zakrywające łopatki będą ósmym cudem świata. Jak wszędzie, zdania zawsze będą podzielone, czy ta ciemnowłosa wiedźma ze śladami po oparzeniach na swoich przedramionach, czy wiecznie ubrana w ciemne ubrania jest atrakcyjna, czy też nie.
Daleko jest jej do wysokich modelek, czy też niskich liliputów, przez co wzrostem się w ogóle nie wyróżnia. Jednak tempem i pewnością kroku - na pewno. Nie zatrzymuje się, ani nie schodzi z drogi, a stukot jej obcasów słychać z drugiego końca korytarza. No cóż... Musi jakoś zaznaczać swoją obecność, skoro nie każdy z początku jest w stanie dostrzec anemicznie wręcz bladą postać, której do nie wiadomo jak znakomitej osobistości daleko.

Anemia jest cool. Tak samo, jak chorobliwa bladość,  oczy błyszczące jak u narkomana... Każdy chce być dzieckiem z dworca Zoo. Mary naszym ideałem, czcijmy ją i uwielbiajmy. Amen. 

Okey, na koniec kilka rad łowcy potworów. 
Jak rozpoznać stworzenie mhroku? 
 - Nic prostszego. W spisie postaci to będą właśnie te, które mają jakieś pretensjonalne pierwsze imiona. Najlepiej długie.  Natomiast nazwisko wzniosłe. Chętnie francuskie. Co znaczy, ze prędzej oplujesz sobie powieki niż wypowiesz to nazwisko. Po drugie: jeśli widzisz w archiwum tytuł w stylu „Jestem, kurwa, księżniczką”, trafiliście pod właściwy adres. 
A jeśli stwór się maskuje? 
 - Zerknij na kartę. Jeśli pada stwierdzenie „jestem suką” - bingo. Często pojawiają się też tajemnicze, intrygujące (w zamierzeniu) zdjęcia. Ponadto karta jest długa jak jelito cienkie. I mniej więcej równie pokręcona, do czego jeszcze wrócimy. 
Jak pokonać Mary Sue? 
 - Sposobów jest parę. Odpisać komentarz równy zaledwie połowie jej tasiemca. Zarzucić ją optymizmem innej postaci. Jeśli gra się postacią męską – zignorować. Zawsze można również wezwać egzorcystę. 

Na zakończenie pytania do widowni: 
1. Jak zdefiniujecie blogową Maryś? 
2. Kim była starucha z cytowanej karty postaci? 
3. Żebrzecie o cukierki? 
Piszcie, tam u dołu jest na to miejsce! 

Wesołego Leeshka-o-ween! 

18 komentarzy:

  1. A w haremie niewolnic Johnny'ego D. ja! Wybierz mnie!

    Sensowniejszy komentarz moooże kiedyś! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały artykuł. Też żałuję, że wampiry pokroju Draculi i Nosferatu nie pojawiają się na blogach bo wtedy byłoby ciekawie. Nadal nie mogę wyciąć z mózgu obrazu "błyszczącego w słońcu Edwarda". Wampir powinien wyć w agonii dotknięty promieniami, a nie.
    Blogowa Maryśka to zuo, taka definicja wystarczy.
    Stawiam, że starucha sfingowała swoją śmierć bo nie mogła dłużej wytrzymać z laską. Starucha była więc aktorką.
    Żebrzę. Najbardziej lubię kokosowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie weź ode mnie wszelkie kokosowe słodycze! Nie cierpię, nienawidzę wręcz kokosów! One zabijają ludzi, tego dowodzą amerykańscy naukowcy.
      Agonia wampira to już kwestia sporna, jak dla mnie odporny na słońce krwiopijca byłby ciekawszy, mocarniejszy.

      No i mamy pierwszą definicję. Kto da więcej?

      Usuń
    2. 1. Blogowa Maryś - osoba o licznych zaburzeniach głównie kończących się na -fobia, oczekująca od świata akceptacji, zrozumienia, szacunku, miłości, podziwu, zazdrości, uczucia, zainteresowania, dobytku, dyplomu Akademii Jedi i wielu innych rzeczy nie dając od siebie niczego w zamian prócz arcyważnej rzeczy czyli swojej dożywotniej przyjaźni. Co w praktyce zupełnie się nie opłaca, a osoba obdarzona przyjaźnią Mary zwykle umiera w dziwnych okolicznościach.
      2. Starucha była Dumbledorem.
      3. Tak.

      Usuń
  3. z bladością masz całkowicie rację- jak postać mhroczna to blada, ale nie sinoblada a porcelanowa... Grr. Z własnego doświadczenia wiem że nie wygląda to ładnie. Wygląda się jak upiór i żaden wygłądzacz nie pomaga. Ja uznaje ładną bladośc tylko przy skandynawach i albinosach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Marysiek czasami jest to jeszcze bladość alabastrowa. Coby nikomu nie przyszło do głowy, że jak porcelanowa, to może być lekko różowa. Alabaster to taki level hard.
      Natomiast z bladością u albinosów... Na pewno będę polemizować. Jasne, też uznaję jasną cerę albinosów, ale to na pewno nie jest nic ładnego. Albinizm dobrze wygląda u pytonów, tygrysów albo papug. U ludzi nie. Zdecydowanie nie należy do "fajnych" i "ładnych" mutacji. Heterochromia jest fajna. Albinosom mówimy stanowcze "nie ładne".

      Usuń
    2. Mnie się podobają albinosi, ale o gustach i kolorach się nie dyskutuje. Dla mnie heterochromia jest straszna, upiorna.
      No tak, a na dodatek jak ma się bliznę, to taką cool, która wcale nie zniekształca twarzy...

      Usuń
  4. Masz błąd w cytacie z Miasteczka, więc Ci go poprawię. Kocham tę kreskówkę. ;-)
    Spotkałam się może z dwoma czy trzema dobrze zrobionymi wampirami. Reszta jest albo śmieszna, albo żałosna. W większości są to wytworni arystokraci, mega przystojni i z pozoru niebezpieczni, ale jak przychodzi co do czego, to stają się zupełnie inni - czuli, mili, przyjacielscy i w ogóle inne takie bzdury, które nie powinny mieć miejsca. Wszędzie same Edwardy Culleny, aż chciałoby się powiedzieć. A moim zdaniem wampir to nic innego, jak potwór. Ale może się mylę.

    1. Blogowa Maryśka Zuzanna: zaokrąglona w odpowiednich miejscach, patrząca lazurowymi tęczówkami, ubierająca się albo dziewczęco, albo w dopasowane dżinsy, posiadająca obcasy wyższe niż Lady Gaga, potrafiąca być miła, ale jak coś, to pokazująca pazurki, świetnie posługująca się ironią, czasem wredna, dla przyjaciół oddana, bez jednego rodzica i ze złym albo młodszym rodzeństwem, którym trzeba się opiekować, ewentualnie jedynaczka, ale nie rozpieszczona, no skąd, "dziwna", "inna niż wszyscy".
    2. O tej starusze się nie wypowiem, bo od razu padam łbem na klawiaturę. A mam nowy laptop i nie mogę pozwolić na to, aby cokolwiek się z nim stało. Przynajmniej na razie. Więc historię babki pozostawiam innym. :-D
    3. Niestety w tym roku zamuliłam. Dopiero o 20 skapnęłam się, że jest Halloween i obejrzałam tylko Miasteczko w ramach halloweenowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mil, jesteś wspaniała, boska i cudowna. Bo ja tę literówkę zauważyłam dopiero po opublikowaniu, a mnie bloger nie chce wpuścić do edytora.
      Swoją drogą, kompletuje nam się tutaj ładna, oficjalna recepta na Maryś. Jeszcze ze dwa komentarze i zrobię z tego notkę, którą wrzucę jako zakładkę do mojej wizytówki.

      Pisałam może ze dwa razy z jakimiś wampirami. I rzeczywiście - za każdym razem miękkie kluchy. Nawet jak mój mutant był w ciężkim położeniu (w które ja go wkopałam, nie wampir), to i tak krwiopijca dał się wykiwać, odłożyć sprawę do świętego nigdy i tyle go widzieli. Smutne, prawda? Z tymi arystokratami nigdy bliższego kontaktu nie miałam, ale generalnie wystrzegam się teraz podobnych stworów. Za to wampira na modłę słowiańską będę nosić na rękach.

      Usuń
    2. Wniosek z tego taki - 99% osób, które decydują się na stworzenie wampira, NIGDY nie powinny tego robić. :-D

      Usuń
  5. A ja pozwolę sobie wrzucić fragment o Mary Sue z przyczajona-logika.blogspot.com
    jak dla mnie to jest jedna z najlepszych definicji ;)

    „Mary Sue ma szesnaście lat i schodzi na śniadanie” – to właściwie wszystko, co trzeba wiedzieć o tym zjawisku. Jednakże, jako że obecnie mówi się już o toposie Marysi Zuzanny w literaturze, warto rozwinąć ten temat. Mary Sue jest bowiem bohaterką większości fanfików oraz marnych powieści. To młoda dziewczyna (rzadziej chłopiec), olśniewająco piękna, ponadprzeciętnie zdolna, obowiązkowo uwielbiana przez wszystkich i kochana przez tego męskiego bohatera, którego dana Ałtoreczka uznaje za najbardziej cool (kapitana Sparrowa, Severusa Snape'a, Legolasa, Billa itd.). Mary Sue zajmuje się najczęściej ratowaniem świata przez zagładą, rozkochiwaniem w sobie i odrzucaniem kolejnych mężczyzn, ubieraniem dżinsów i bluzek na ramiączkach oraz... schodzeniem na śniadanie. Występuje również w wersji mhrrocznej; w takim wypadku do elementów kreacji należy dodać arogancję, wyalienowanie, niezrozumienie przez resztę świata (zwłaszcza przez przygłupie przyjaciółki), osierocenie we wczesnym dzieciństwie, bliskie pokrewieństwo z aktualnie zagrażającym Złym (Lord Voldemort posiada przynajmniej jedną nieślubną córkę w każdym szanującym się potterowym blogasku), zamiłowanie do czerni i samookaleczenia, wampiryzm, wilkołactwo i niezwykłe supermoce, pozwalające jej pokonać Pradawne Zło pomiędzy jednym a drugim pociągnięciem czarnego eyelinera.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak już pisałam, komentarz od największej na świecie fanki gotycyzmów i absurdu musi być.
    (Oh, jaka ja skromna!)

    Po pierwsze;
    WAMPIR.

    Ten, kto gra wampirem nie powinien grać wampirem. Ja pewno też, ale... zresztą, Wonsa każdy lubi (jaka ja skromna! ...znów), to się nie przejmuję.
    W dzisiejszych czasach nie można grać wampirem na poważnie. Swego czasu miałam pomysł, żeby zrobić postać na Maskaradę postać wampira imieniem Edward. Oczywiście z klanu nosferatu.
    Wracając do wampirów... Osobiście bardzo długo nimi nie grałam. Mimo absolutnej manii, oglądania najstarszych wersji Draculi z ślinotokiem na ustach, uwielbienia dla zawieszonych na sznurku nietoperzy i klimatów z Nosferatu - Wampira. Bo na blogachh utwarło się, że postać wąpierza musi być fatalnie zrobiona. To, że zwykle jest to inna sprawa.
    Z wampiryzmu wampira (masła maślanego XD) wynika to, że wampir jest wampirem i wampirzy. Wampir gryzie, wampir się snuje... i w sumie nic poza tym. Według niektórych na tym polega cały tragizm tej postaci.
    "3) Wampir skrzywdzony.
    Przez autora. Tutaj się nawet nie da wymyślić opisu ogólnego. Osobiście za dobry wzór takiego krwiopijcy uważam Lestata z Wywiadu z Wampirem."
    Nie chodziło Ci czasem o Louisa? Lestat całkiem dobrze się czuł z tym kim jest.
    No dobrze, podsumowując przeciętny wampir gryzie, snuje się, pieprzy się (no, albo przynajmniej wprowadza erotyczną atmosferę, bo Dracula, te od Anne Rice i kilka innych się nie pieprzyło, tylko co najwyżej sprowadzało pieprzne sny na delikwenta o ile) i ewentualnie gada. A jak dużo gada to wtedy pewno jest wampir skrzywdzony i się nad sobą użala. Jak na przykład Louis albo von Kronock z Tańca Wampirów.

    Ogółem temat wąpierzy jest równie intrygujący, co śmieszny i kiczowaty. Właśnie w tym musicalu to fajnie zostało pokazane. Zresztą, gadam nie na temat. Sama kuszę się od jakiegoś czasu na tworzenie parodii. Mam parodię wampira, długowłosego fircyka zajmującego się tym co powyżej + suszeniem gaci (odpisz na wątek!), marudzeniem i nadmiarami szczerości. Próbowałam połączyć zUo i mHrok w najbardziej idiotycznej formie z typowymi, draculowskimi gotycyzmami (szlachciura, marzy o własnym zamku etc.), absurdem w moim stylu i taką zwykłością świata. No i wyszedł mój Wons, alia Wynn, dziedzic na Branthli, syn kogoś tam, wnuk kogoś tam, herbu Bazyliszka alias Ziejącego Ogniem Koguta, wąpierz plugawy z dziwnym akcentem.

    Żeby było ciekawiej stworzyłam też Violence. Serio się tak nazywała. To znaczy, kazała do siebie tak mówić, była gotką, samozwańczą artystką, matka jej nie kochała, ona sama nienawidziła ludzi, miała albastrową cerę i krucze włosy, utrudniony kontakt ze swiatem, uciekała z życie do blogowego RPG i narzekała, że jest białą wiedźmą zamiast królową wampirów. Na drugie imię miała Groteska, a na trzecie Pretensjonalność. Albo na odwrót. I to jest chyba definicja mhrocznej Mary Sue.
    Mary Sue jako taka nie jest taka ciekawa jak jej mroczny odpowiednik, więc definicji nie piszę.

    Podsumowując; wszelkie nadmiary gotycyzmów są fajne, ale z dystansu i kiedy można się z nich pośmiać.

    PS Osobiście uwielbiam nadmiary gotycyzmów z dystansu, dlatego ciągle tworzę takie postaci i jestem z nich dumna.

    PS2 Nie lubię Ameryki, ani jakichkolwiek świąt, wiec nie żebrałam o cukierki, ale nie jestem też jakoś bardzo przeciwko. Niech się ludzie bawią. Mam mieszany stosunek do tego święta, ale to pewnie dlatego, że irytuje mnie to, że przyszło to do nas akurat z ameryki. Pewno, jakby bezpośrednio z Samhain się to w Polsce wytworzyło, nie marudziłabym.

    OdpowiedzUsuń
  7. 1. Definicja Marysi, taka w skrócie: postać tak oryginalna, że oryginalną być przestaje.
    2. Staruchę by pewnie należało uznać za dobrodziejkę najwyższej klasy, za którą pewnie przez samą zainteresowaną nie byłaby uznana. Albo w każdym razie nie aż w takim stopniu.
    3. Niet. U mnie by to po prostu nie przeszło ;)

    A tak poza tym. Bladość jest zła. A skojarzenie "anemia <=> bladość" jeszcze gorsze, co stwierdzam ja, od siedemnastu lat posądzana o to, że mam anemię, której nie mam ;) A i słyszane średnio kilka razy na tydzień pytanie "dobrze się czujesz?" i teksty typu "D. wtapia się w otoczenie!" (białą ścianę) potrafią człowieka doprowadzić do szału. Tak więc, jakby jakaś Maryś potrzebowała cery bledszej, niż ustawa przewiduje, to chętnie bym za jakiś zdrowszy odcień wymieniła xD.

    I na koniec: oj, w pierwszy punkt poradnika rozpoznawania Marysiek trafiam. Ale takie imiona są fajne, no.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pozwolę sobie poprawić.
    Zapis "Anemia <=> bladość", bo wynika z tego, że anemia równa się bladość (prawda), a bladość równa się anemia (fałsz ). W danym kontekście poprawny będzie zapis "bladość => anemia", co znaczy, że z bladości wynika anemia, ale nie zakłada to, anemia wynika z bladości. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodziło mi o skojarzenia tylko i wyłącznie, nie o ich prawdziwość czy nie prawdziwość albo o to, co z czego wynika ;) Zapis może faktycznie mógłby być inny. Ale z tym, że anemia równa się bladość, to też nie w każdym przypadku.

      Usuń
    2. Przy anemii bladość jest czymś naturalnym, wiąże się z osłabieniem, bo z tym, że tak to ujmę, schorzeniem, bardzo często idzie w parze obniżona odporność.
      Zapis jest ważny, bo pochodzi z działu logiki, którą przerabia się na początku pierwszej klasy w liceum, a dla mnie, jako matematyka jest to kardynalny błąd ;)

      Usuń
    3. A i owszem, czymś naturalnym jest. Ale w domu mam chodzący przykład, że osoba z anemią może od bladości być bardzo daleka.
      A że w logice się to pojawiało, to pamiętam (i przy okazji definicję logiki w wykonaniu mojej klasy też (;). I nie twierdzę, że błędu nie zrobiłam, bo matematyczny zdecydowanie tak. Mogłam postawić jedną kreskę zamiast dwóch w środku, to by było dobrze - chyba. Bo ostatecznie chodziło mi o to, że skojarzenie działa w dwie strony. Anemia - bladość, bladość - anemia.

      Usuń
  9. Aż dziw, że nie posłużyłaś się żadną z moich postaci, serio — miałam to okropne przeczucie, że kiedyś zostanę za nie zjechana po całości w sposób okrutny i w ogóle taki, że aua. :< W zamian za to jestem jednak pewna, że użyjesz moich, do bólu dziwnych, pokręconych "jak jelito cienkie" i zwykle też idiotycznych, kart postaci przy następnej okazji, o której wspomniałaś w notce. Bo użyjesz, prawda? Innych osiągających równie niski poziom wszystkiego nigdzie dotąd jakoś nie widziałam, także na mnie chyba pada. :D
    Aua, że tak ładnie się powtórzę. Moja głupota aż boli.

    OdpowiedzUsuń