piątek, 26 października 2012

Daj ać ja pobruszę - o zawodzie postaci.


Witam po raz kolejny. I teraz już jestem pewna, że to strasznie kiepskie powitanie. Ale o zaczynaniu jeszcze napiszę, wtedy może uda mi się jakoś przyzwoicie zrobić wprowadzenie do artykułu. Wielkimi krokami zbliżamy się do weekendu, zbliżamy się do Halloween, w jakiś sposób zbliżamy się do grudnia. Jednak dzisiaj jeszcze tekst będzie tak mainstreamowy, że aż jestem z tego dumna (ponieważ jedyna rzecz, jaka denerwuje mnie bardziej od hipsterstwa to film Transformers). Jak mi wystarczy czasu, pojawi się też w najbliższym czasie bardzo przerażający artykuł. Tak, to był spoiler. Póki co nastąpi kontynuacja tego, co zapoczątkowałam poprzednio. Zatem rozbieramy kartę postaci na czynniki pierwsze. Skoro historię mamy już za sobą, zajmiemy się „chwilą obecną”. Zatem zawodami.
To, czym zajmują się blogowe postacie wzbudza różne emocje, przynajmniej we mnie. Zaczynając od śmiechu lekkiego, przez śmiech mogący spowodować śmierć lub trwałe kalectwo, po dogłębne obrzydzenie. Jasne, niektóre zawody są bardziej „grywalne” niż inne. Nie przyczepię się braku hydraulików na blogach. Co prawda ten zawód daje sporo możliwości interakcji (no i ma się od razu gotową historię: Polak, magister filozofii), jednak pięćsetny wątek naprawiania przeciekającego kranu mógłby doprowadzić potencjalnego autora do szaleństwa. Problem z hydraulikiem ściśle wiąże się z artykułem, który też kiedyś napiszę, a traktuje on o doszukiwaniu się wszędzie okazji do współżycia. A każdy z nas wie, jak zaczynają się filmy pornograficzne i dlaczego właśnie hydraulik to zły zawód, jeśli chodzi o przykłady. Nie ma też na przykład kasjerek, nauczycielek (pomijając blogi o szkołach), taksówkarzy (a to już jest naprawdę duże pole do popisu), ludzi z serwisu komputerowego i duchownych. Trochę tak, jakby z naszego społeczeństwa całkowicie zniknęły niektóre grupy ludzi. Oni się nie pojawiają nigdzie. Ni w opowiadaniach, ni w wątkach... Szkoda, wielka szkoda. Zwłaszcza szkoda mi tego taksówkarza, bo nawet robi się o nich dobre filmy, a tutaj lipa. 
A teraz prezentuję jedenaście najczęściej pojawiających się zawodów. Dlaczego jedenaście? Ponieważ to świetny chwyt marketingowy. No to jadziem. 

Numer 11. 
Prawnik. 
Zwykle on. Bardzo przystojny on w uprasowanej koszuli, ze złotym zegarkiem na nadgarstku. Inne cechy charakterystyczne to metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, idealna opalenizna, jakby równiutko wypsikali go farbą w spreju, estetyczny zarost. I marynarka ekstrawagancko przerzucona przez ramię. Oczywiście zdarzają się też kobiety-prawnicy. Wtedy jest to bizneswoman najwyższego rzędu. Niemal wrośnięta w swoją garsonkę i przyklejona do biurka. Aczkolwiek żaden prawnik nigdy nie prowadzi wątku w biurze. Co po raz kolejny oznacza marnowanie olbrzymich możliwości. W zasadzie prawnicy zajmują się głównie porannym joggingiem i czytaniem kryminałów. WSZYSCY teraz czytają kryminały. 

Numer 10. 
Pisarz. 
W tym słowie kryje się znacznie więcej niż mogłoby się wydawać. Pisarz to od razu zbiór cech. Niemal jak u Kinga – widzisz zawód i od razu wszystko o człowieku wiesz. Blogowi pisarze dzielą się na dwie grupy: sławnych oraz tych, którzy po prostu twierdzą, że są pisarzami. Osobiście mocno tym pierwszym zazdroszczę, bo oni jakoś nie muszą użerać się z wydawcami, walczyć z redaktorem, który najchętniej zrobiłby wszystko po swojemu. Jest takie powiedzenie, że „nie matura, a chęć szczera produkuje bestsellera”, a zaliczki dla ludzi pióra rzeczywiście bywają ogromne, ale jeśli nie nazywasz się Stephen King, J.K Rowling albo Andrzej Sapkowski, to pisaniem nie wyżyjesz. Wracając do meritum, pisarz na blogach to najczęściej cham. Nie myśli – rozważna nad marną egzystencją. Mieszka w na wpół zawalonym domu-ruderze i pali jak smok. Skąd ma pieniądze na papierosy – nie wiadomo. 

Numer 9. 
Ochroniarz. 
Standardowy stereotyp ochroniarza na filmach i w książkach wygląda tak: facet o klasycznych wymiarach dwa na dwa, raczej zakazana gęba, iloraz inteligencji równy równy sumie lat i numeru buta, jasny podkoszulek opina wybitnie umięśniony tors, a jeśli ochroniarz jest czarnoskóry, tym lepiej dla niego. Załóżmy, że jesteśmy ambitnymi pisarzami nowej ery, więc nie chcemy bawić się w takie stereotypy. A jak założymy, że jesteśmy twórcami blogów grupowych, dostaniemy idealne przegięcie w drugą stronę. Może i dwa metry wzrostu, ale to są takie dwa metry, na widok których zemdlałaby nawet nabromowana zakonnica (dobra, ja wiem, jakie właściwości ma brom, ale teoria z zakonnicami zawsze mi się będzie podobała). W dodatku ktoś taki mógłby lewą ręką obalić teorię względności, prawą broniąc wejścia do najbardziej ekskluzywnego klubu w mieście. Pod kilkoma względami przypomina prawnika. I nijak się ma do ludzi w bezkształtnych bluzach, którzy pracują w firmach ochroniarskich. 

Numer 8. 
Lekarz/naukowiec 
Czyli po prostu geniusz. Nigdy nie słyszałam o blogowym lekarzu, który pomylił pęcherz żółciowy z woreczkiem żółciowym i spowodował śmierć pacjenta. Brzmi dramatycznie, prawda? Warto jest wiedzieć, o czym się pisze. Bez porównania lepiej brzmi „przeprowadził tracheotomię” niż „zrobił tak, żeby pacjent mógł oddychać”. Tyle w kwestii medycyny. Zarówno, jak nie trzeba być lekarzem, żeby pisać o takiej postaci, tak nie trzeba być geniuszem, żeby pisać o geniuszach. W tym wypadku robienie dobrego wrażenia jest najważniejsze. Z tym, że część blogowych postaci (jeśli mnie ktoś poprosi, wskażę mu co najmniej trzy karty osób z nieprzeciętnym intelektem, napisane w taki sposób, że tylko przyklasnąć), robi złe wrażenie. Znowu dostajemy intelektualistę, który niewiele różni się od prawnika i ochroniarza. Oglądaliście zwiastun Atlasu Chmur? Jest tam taka wypowiedź „Miałem dziwny sen, byłem w jakimś barze, a wszystkie kelnerki miały tę samą twarz”. To jest mniej więcej to, co ja czuję przeglądając karty. A to dopiero numer ósmy. Co wynika z tego, że geniusz jest geniuszem? 
...
...
Ano nic. 

Numer 7. 
Właścicielka księgarni/kafejki/cukierni. 
Tak, tym razem mowa o kobietach. Bo to jednak trochę inny gatunek blogowego człowieka. Blondynka. Nie mam, broń Boru, na myśli tego stereotypu idiotki z wybitnie nieśmiesznych dowcipów. Po prostu właścicielką jakiegoś małego przybytku (zapewne w urokliwym miejscu), jest jasnowłose stworzenie o roześmianych oczach i pozytywnym nastawieniu do życia. I wiecie co, mi się to podoba. No, podobałoby się, gdyby nie fakt, że tutaj konwencja postaci zostaje szybko złamana. Bo każdy chce czasem pobyć trochę tajemniczy, nawet hałaśliwa właścicielka cukierni. Natomiast właścicielka kafejki bywa wysoką, długonogą szatynką z eleganckim papierosem. 

Numer 6. 
Artysta malarz. 
Bracia i siostry blogerzy, mniej więcej os tego miejsca zaczyna się moja ulubiona część. Jazda na desce do prasowania bez trzymanki. Dlaczego, zapytacie, a ja odpowiem, że dzięki cudownemu zjawisku hipsterstwa. Siedzę w oku cyklonu hipsterów i nadal niewiele z tego rozumiem, ale za to blogowe postacie dobrze wiedzą, o co chodzi. Jako osoba mainstreamowa do bólu, patrzę na wszystkich blogowych artystów malarzy z miną, której nieinteligentny wyraz uwłacza przedrostkowi „sapiens” w nazwie gatunkowej. Jakby nie było – mamy fenomen. Wytatuowaną hordę młodocianych o twarzy modela o inicjałach F.L (albo jakiegoś jego klona, dla mnie większość modeli to klony) i filigranowych kobietek. Wszyscy mają albo lustrzankę, albo ręce uwalane farbą po łokcie, bose nogi i biegają po rynku w Kazimierzu. No, przynajmniej część. Za to wszystkich łączy swoisty bunt przeciwko życiu opisanym przy okazji zawodu prawnika. Artysta malarz śpi do jedenastej, bądź nie śpi wcale. Artysta malarz nosi pomięty kołnierzyk i bluzkę Iron Maiden. Wróć. Gunsów albo Metalliki. Z bliżej nieznanych  powodów Iron Maiden nie cieszy się uznaniem w tym środowisku. 

Numer 5. 
Tancerka w klubie nocnym. 
Mój ulubiony przykład gnieździł się na blogu osadzonym w realiach uniwersum DC. Generalnie to był jeden z moich ulubionych blogów. Gdyby ktoś nie wiedział: DC wykreowało świat, w którym oprócz latania, niezniszczalności, noszenia uszu nietoperza, posiadania martwych rodziców i laseru w oczach, supermocą jest umiejętność oszukania całego świata za pomocą kamuflażu złożonego wyłącznie z okularów (patrz: Superman i Clark Kent). Do samego tematu DC jeszcze kiedyś wrócimy, teraz skupmy się na mojej ulubionej tancerce. Moja ulubiona tancerka, dajmy na to S., miała niesamowitą zdolność omamienia każdego mężczyzny. Była sukkubem czy coś takiego. Ale z wykształcenia patologiem sądowym, chociaż po nocach zajmowała się zgoła czymś innym. Tak, zgadliście – pracowała w klubie nocnym, tańcząc na rurze. Przez co cała ta sprawa z umarlakami nabierała dość dziwnego wydźwięku, bo wiadomo, że przed występami trzeba ćwiczyć. Skoro już mówimy o tańcu na rurze, to podpowiem, jak rozpoznać potencjalną kandydatkę do tego zawodu, nie czytają kart postaci. Wchodzicie na bloga, patrzycie na imiona i nazwiska postaci żeńskich i przeprowadzacie test striptizerki. „A teraz przed państwem... S.!”. Jeśli brzmi, to trafiłeś w dziesiątkę. 

Numer 4. 
Kelnerka. 
Długonoga, zgrabna... zieeew, mam tego dość. Jest mania na hipsterstwo w kartach, ale to jest zarazem najbardziej mainstreamowe hipsterstwo, jakie kiedykolwiek widziałam. Tak naprawdę nie ma większej różnicy między kelnerką, S., a właścicielką kafejki. Kelnerka mogłaby być żoną prawnika, razem by sobie rano biegali. To jest trzecia strona artykułu i zastanawiam się, czy dotrwam do końca pisania. Nie wiedziałam, na co się porywam. Położyłam poduszkę na biurku, może to uchroni moje czoło od doszczętnego zmasakrowania. 
Kelnerka najczęściej nie jest prawdziwym zawodem. Kelnerką jest się po to, żeby dorobić. Dlatego można na przykład gdzieś się uczyć, być artystką albo żoną prawnika, która nie ma nic lepszego do roboty. Ewentualnie po godzinach tańczyć w klubie nocnym. Żeby dopełnić obrazka – co wynika z tego, że jest kelnerką? 
… 
… 
Ano nic. 

Numer 3. 
Barman. 
Całkiem niedawno mieliśmy plagę barmanów. Tacy bracia bliźniacy ochroniarzy, ale zamiast marznąć przed klubem, w którym S. tańczy na rurze albo barem, gdzie A. jest kelnerką, barmani siedzą sobie w środku i co jakiś czas podają szkocką z lodem styranym życiem pisarzom. Barman obowiązkowo ma skórzaną kurtkę, którą po pracy narzuca na koszulę. Obowiązkowo jeździ na motorze. Bardzo często ma psa. A nie licząc psa, mieszka sam. Tylko nie myślcie o jakimś kawalerskim bałaganie albo stosie przypalonych patelni. Barman (ochroniarz zresztą też) to doskonały kucharz, w dodatku pedant, a na pierwszą randkę nigdy nie umówiłby się do kina. W dodatku prawdopodobnie przyniesie swojej wybrance czerwoną różę. Ekstremalne przypadki, to jest: jeszcze bardziej ekstremalne przypadki obejmują przychodzenie z różą w zębach. Rzecz jasna barmanowi nigdy nie brak pieniędzy, ma nawet swój apartament. Jak wszyscy tam wyżej. 

Numer 2. 
Muzyk. 
Prawie jak artysta malarz, z tym, że pojawia się znacznie częściej. W pakiecie jest gitara. Oczywiście muzyk potrafi zagrać wszystko ze słuchu. Ale niestety brakuje mu obeznania w filmach i nie wie, że taka umiejętność sprawia, że mógłby otwierać sejfy. Muzyk pali jak smok, pije whisky, ma tatuaże, jednak zasadniczo różni się od prawnika. Jest nieco niższy, zawsze szczupły, wręcz tykowaty, o nieobecnym spojrzeniu, z wiecznie potarganymi włosami. Ma czarujący uśmiech, na który lecą wszystkie młodociane kelnerki. Ale nie zakonnice. Zakonnice wystrzegają się muzyków jak ognia piekielnego. Co jest w zasadzie zabawne, bo nie każdy musi od razu być Nergalem (na blogach są dwie odmiany muzyków: muzycy rockowi i metalowi), drzeć ryja i drzeć Biblię. Żeby nie szukać daleko, szepnę słówko o Robercie Friedrichu. Znacie? Ale tak bez googlania. W ramach ciekawostki powiem, kim jest facet. Grał kiedyś w Acid Drinkers, grał w Turbo, grał w Creation of Death i kiedyś nosił dredy, więc wyglądał trochę jak mop. Mop, dookoła którego skakało mnóstwo dzieci śpiewając „Taki duży, taki mały”. Tak, to on jest pomysłodawcą projektu i tym gościem z gitarą na okładkach Arki Noego. Oraz założycielem jednego z czołowych przedstawicieli polskiego rocka – zespołu Luxtorpeda. Na pewno znacie, tylko po prostu nie wiedzieliście, że Litza ma imię. 

Numer 1. 
Ulubiony zawód wszystkich. Siedemdziesiąt procent blogowej populacji. Jak robić, żeby się nie narobić, a najlepiej w ogóle nic nie zrobić. Żyć wódką, porannym joggingiem i uwielbieniem skandynawskich kryminałów. Już wiecie? 
STUDENT
Studenci na blogach na szczęście nie muszą się uczyć. Nie mają sesji, wymagających profesorów, współlokatorów wyżerających jedzenie z lodówki i podprowadzających suszarki... Widział ktoś w ogóle studenta, którego życiorys nie wygląda tak, jakby wygrał szóstkę w życiowego totka? Albo studenta, który naprawdę musi się uczyć? Studenci są grupą dość zróżnicowaną. Głównie dlatego, że mają jeszcze sporo życia przed sobą i może z nich wyrosnąć wszystko z poprzednich dziesięciu pozycji. Są zadowoleni z życia, nie muszą się wysilać, więc mogą więcej czasu przeznaczyć na szukanie sobie bardzo dobrej znajomej/znajomego. Im dłużej się zagłębiam w ich życie, zastanawiam się, czy nie zadzwonić co kuzynostwa i nie oskarżyć ich o wprowadzenie mnie w błąd na lata. Wierzcie lub nie, ale oni mi mówili coś o jakichś dziwnych egzaminach, sesjach, nauką po nocach... Nie zawsze, ale jednak. I pytanie na koniec: co wynika z tego, że student jest studentem. 
Ano nic. 


Znów wyszło za dużo. Blogi grupowe to jednak temat-rzeka i nie da się o nim krótko, więc nie macie wyjścia jak tylko przywyknąć. Jeśli nie zgadzacie się z powyższą listą, macie zastrzeżenia co do któregoś punktu, chcecie poczytać artykuł o czymś, na co ja za Order Uśmiechu nie wpadnę, a może po prostu macie ochotę pokazać, że żyjecie? Tam u dołu jest do tego specjalne okienko. 

Szykujcie się na Leeshka-o-ween. 

21 komentarzy:

  1. Ciśnie mi się tylko na usta: SIC!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mag, a mogłabyś tak troszkę się rozwinąć? Bo ja nie wiem, czy wpełzać pod biurko, czy odetchnąć z ulgą.

      Usuń
  2. Nooo... sic czyli "zupełnie tak!".
    Wyrażam tym całkowitą zgodność dla powyższego tekstu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Uff, czyli mogę odetchnąć. Znowu mi się przez Sapkowskiego pojęcia lasują. Pomyśleć, co on zrobił z niewinnym "chędożyć", które znaczyło niegdyś "sprzątać". Chyba przestanę go lubić, jak wyda tego nowego Wiedźmina.]

      Usuń
  3. Nie wyda. Jak czytałam jakiś wywiad z nim to mówił, że nic takiego nie pisze.
    A od Wiedźmina to się oduzależnij. Poczytaj-ty LeGuin, albo Achaję (to jest dobra polska fantastyka). Albo coś współczesnego jak... Drogę Cienia.
    Nie mam nic do Wiedźmina, nawet dobry był, ale ja chciałam seksu Ciri z elfem, a tu... Impotent!
    Ta zniewaga krwi wymaga!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, a ja dzisiaj zdobyłam Nową Fantastykę (ostatni egzemplarz, a dziś rano pojawiła się w kiosku, na szczęście praktyka chowania pod ladę nigdy nie umiera) i tam Ćwiek jak byk napisał, że Sapkowski wyda. Więc ja w rozpacz, bo myślałam, że Żmija to już była wystarczająca porażka. Mimo wszystko Wiedźmin żyje, Wiedźmin ubiera, Wiedźmin nigdy nie umiera. Jest całkiem dobre RPG (takie z książką, nerdami i kośćmi, nie gra), są bardzo dobre gry i... tego... nie ma serialu ani filmu. Nie lubię Ciri. Jak pierwszy raz czytałam książkę, nawet mi się podobała, ale to się zaczęło zmieniać z każdym kolejnym porównaniem mnie do niej.
      LeGuin mam przerobioną wzdłuż, wszerz i na ukos. Achaja przyprawiła mnie o ostry mindfuck i nadal się zastanawiam, czy autor był świadom, co pisze. A Drogę Cienia pochłonęłam w jeden wieczór i najbardziej fascynowały mnie dopiski odautorskie.

      Usuń
  4. Popraw mnie jeśli się mylę, ale serial Wiedźmina chyba był.
    Achaja tyrała mnie wzdluż i wszerz. Lubię książki, które jakkolwiek na mnie wpływają, a Achaja sprawiała, że czułam się jak przerżnięta. I trochę jakby mnie ktoś wydymał (w znaczeniu, że brakowało mi większej akcji. Momentami czułam się jakbym czytała dłuższą wersję pogoni za orkami, które porwały Tuka i Brandybucka. Albo jakby Enty się rozgadaly.)
    A Droga Cienia była świetna, czekam też na dalsze części.

    To jednak będzie? Wszędzie co innego mówią. Do licha z nimi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o sferę praktyczną - rzeczywiście serial o Geralcie z Rivii był. I miał całkiem niezły... pierwszy odcinek. Co okazało się niezłym początkiem czegoś strasznego. Kostiumy mieli fajne, świetne tło, ale walka i efekty specjalne... Boru uchowaj. Generalnie po klęsce Wiedźmina przestaliśmy robić filmy fantastyczne.

      Ja nie wiem, czy będzie na sto procent. Na pewno nie chcę, żeby było. Ale skoro Spakowski zasłynął dzięki Nowej Fantastyce (której konkursu de facto nie wygrał, ale jakoś się o tym nie pamięta), to pewnie ludzie z NF mają rację.

      Usuń
  5. Leeshka, nie wiem, jak Ty to robisz, ale wyraziłaś kolejną falę moich zastrzeżeń, jeśli chodzi o karty postaci. I zgadzam się - wszyscy czytają kryminały. Tak naprawdę nieważne, czy to bogaty student, czy urocza kwiaciarka, czy "elegancko zaniedbany" prawnik - wszyscy uparli się właśnie na te książki. A porno to już żaden facet nie czyta i nie ogląda. Żaden.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, strasznie miło mi to słyszeć, a przecież to jeszcze nie koniec moich wynurzeń na temat blogowych postaci. Jak już uznam, że nie zostawiłam na nikim suchej nitki, możemy zrobić z tego PDF'a do ściągnięcia pod wdzięcznym tytułem "Podręcznik młodego grafomana" albo "Czego nie robić, by zostać blogerem".

      No i masz rację: jest mnóstwo rzeczy, których większość blogowych postaci nie robi, bo to plami ich cześć. Chociaż akurat tych pornosów nie czepiałabym się w pierwszej kolejności, bo wolę nie ryzykować fali hydraulików i listonoszy na blogach.

      Usuń
  6. W pewnej części zgadzam się z powyższym postem, lecz w pewnej części nie. Blogi grupowe to od zawsze blogi grupowe. Prowadzisz wątki z wieloma postaciami, a kiedy jest się powiedzmy nauczycielem to w rzeczywistym świecie z reguły nie masz czasu na nic. Jestem synem i wnukiem nauczycieli, także mniej więcej się w tym orientuję. Siedzisz dzień w dzień w domu, sprawdzasz kartkówki, przygotowujesz się do kolejnych zajęć, no, przynajmniej tak to wygląda u mnie w domu. Problem w tym, że będąc chociażby tym nauczycielem, nie masz czasu na nic innego. Nie łazisz po cały mieście zapoznając się z nieznajomymi, mówię tu również o jakichś siedemnastoletnich uczennicach, bo skąd można je znać i o czym z nimi rozmawiać?
    Zresztą spójrzmy nawet na chociażby życie. Nie jestem super-otwarty na innych, raczej nie wychylam się z tłumu i od ponad dziesięciu lat mam tych samych przyjaciół. Nie rozmawiam z nieznajomymi, nie zaczepiam nikogo w żadnych barach czy kawiarenkach i nie wylewam na nikogo kawy. Takie jest normalne życie, a w blogach grupowych nikt nie jest znajomymi z dwudziestoma osobami w różnym wieku, więc do tematu zawodów podchodzę może nieco inaczej niż reszta ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem niemal pewna, że w zeszłym tygodniu napisałam w artykule, że blogi grupowe rządzą się swoimi prawami. Tak samo, jak postacie w książkach, a realizm to w przypadku opowiadań pojęcie nieco naciągnięte. Ja się wzięłam ze środowiska medycznego (ulubiony żart wujka Jurka "Ciesz ty się, dziecko, że nie wzięli cię z probówki"), jako dziecko bawiłam się strzykawkami, prace na plastykę wycinam skalpelem... Mniejsza o to, wiem, jak życie lekarza wygląda. I wcale nie apeluję, żeby tak samo było na blogu. Masz całkowitą rację, co do zawodu nauczyciela i braku czasu. Ale, między Borem a prawdą, chodziło mi przede wszystkim o efekt kelnerki o jednej twarzy.

      Usuń
  7. To ja się cieszę, że się w tę jedenastkę na ogół nie wpisuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Świat jest często naciągany. Ja śmieję się zawsze, gdy widzę na blogach postaci z rodzin wojskowych, bo są jakie są.
    Można pozwolić sobie na naciągnięcie czegoś, jeśli jest to bardzo potrzebne, ale czasami autorzy przesadzają i śmierdzi tym przesadyzmem na kilometr.
    Pytanie tylko, jak pogodzić realizm z potrzebami, skoro autorzy są przyzwyczajeni do prowadzenia postaci według tego jak im wygodniej, tłumacząc się, że pisarze mogą jak chcą, bo pozwala im na to "fikcja literacka", albo "domena literacka" czy "twórczość literacka".
    Tacy z nich pisarze jak ze mnie żołnierz.

    OdpowiedzUsuń
  9. Proszę o wskazanie tych trzech przykładów kart postaci, które w założeniu mają być genialne. I, jeśli to nie problem, adres jakiegoś bloga, na którym funkcjonują sobie postaci pisarzy. Moja prośbą nie jest w charakterze: "nie widziałem nic takiego, więc kłamiesz!", tylko po prostu mnie to ciekawi.

    Spotykałem się jeszcze z niezwykle oryginalnym zawodem właściciela firmy, najczęściej przejętej od ojca. To było o tyle ciekawe, że czesto firma zajmowała się czymś tak tajemniczym, że nikt nie miał pojęcia cóż to było; nawet pracownicy i szef. Jest jeszcze jedną profesja, jeśli można to tak nazwać, która się z tym wiąże, czyli syn\córka miliardera. Przynajmniej kiedyś takie postacie widziałem, nie wiem jak teraz.

    A co do samego artykułu. Lubię czytać, lubię grupowce, więc się cieszę, że takie teksty powstają. Natrafiłem kiedyś na poradnik pisarza, co samo w sobie zabawnie brzmi. Nie pamiętam, co to dokładnie było, ale spodobał mi się bardzo. Miał sporo punktów, a ostatni brzmiał mniej więcej tak: "jeśli tylko chcesz, zignoruj powyższe zasady". I w sumie to samo można napisać i tutaj, bo przecież ktoś, kto dobrze pisze, będzie umiał stworzyć coś fajnego z nawet utartych schematów. Pytanie tylko ile takich osób bawi się w grupowce.
    Ale jest i coś, co mi się w tym artykule (poprzednim i ocenie zresztą też) nie podoba. Nie wiem czy robisz to świadomie, czy nie, ale mnie to irytuje. Takie dziwne wstawki, które wyglądają wg mnie, jakbyś chciała czytelnikowi powiedzieć "pacz-pan-jaka-ze-mnie-erudytka". Wiesz, takie wstawki są fajne, kiedy ich pojawienie jest uzasadnione albo są podane w subtelny, zabawny sposób. A to tutaj takie nachalne... Okej, Atlas Chmur miał uzasadnienie, ale punkt czwarty był dziwny przez te dygresje. Chociaż to akurat może zły przykład, ale mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi.
    I jeszcze brakowało mi jakiegoś zakończenia w sumie.

    A teraz ją zrobię dygresję. Przeczytałem komentarze pod tekstem. Achaja dobra polską fantastyczną? Fakt, a Canavan zapisze się złotymi zgłoskami w historii książek fantasy, Paolini ma talent na miarę Tolkiena, a Olszańska jest nadzieją na przyszłość polskiej literatury fantasy (i nie tylko).
    Dalej... słowo chędożyć. Nie jestem etymologiem, ale czy to nie jest trochę jak ze słowem pieprzyć (się)? Powinienem zrobić risercz, wkurza mnie, że ludzie nie robisz riserczu, ale na przeszkodzie stoi moje lenistwo. Ale spokooojnie, mam jakieś podstawy do wypowiedzenia się w tym temacie poza domysłami.
    Wiem, że to słowo ma dwa znaczenia i pierwsze funkcjonowało na długo przed drugim w słownikach. Bzdurą jednak jest twierdzenie, że drugie znaczenie jest zasługą Sapkowskiego. Istnieje sobie taki utwór: "Współczesna sztuka chędożenia", który to jest erotykiem, więc jego treścią sprzątanie nie jestem. Nie podam dokładnego roku powstania, ale było to dużo wcześniej od wydania Wiedźmina. Żeleński-Boy po swej śmierci przecież tworzyć nie mógł.

    I to tyle. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz to już na serio zawiniłam. Ale wyjaśnię sprawę pisarza, bo przynajmniej na to mam rozsądne uzasadnienie.

      Trendy na blogach grupowych zmieniają się bardzo szybko. Dlatego tak naprawdę, będąc zupełnie uczciwą wobec wszystkich czytelników, nie skompletowałabym jedenastu zawodów. Od biedy cztery. Mając nadzieję, że mi to zostanie wybaczone, sięgnęłam sobie do nieco starszych czasów, gdzieś tak z maja. Wtedy pisarzy było więcej. Podobnie jak dobrych geniuszy, których kolebkę stanowił Marvel.

      Idąc od końca: nie jestem specjalistką od etymologii. Jednak będę się upierać, że to przez Sapkowskiego drugie znaczenie jest tak popularne. Reakcji mojej klasy na któryś z trenów nigdy nie zapomnę, bo im się "ochędóstwo" odpowiednio skojarzyło. Ja też się ostro zdziwiłam, bo nie wiedziałam, że moja klasa czyta Wiedźmina. Bo ja się generalnie wywyższam ponad stan i zawsze robię to nieświadomie. Tak jak w przypadku tych zbędnych dygresji, za które bardzo przepraszam. Następnym razem ich już nie będzie, a przynajmniej się postaram. To się chyba bierze z tego, że piszę tak, jak mówię. Czyli co tysiąc słów trzeba mi przypominać, jaki był temat.

      Uroczyście obiecuję, że teraz już zawsze będę pisała w okularach korekcyjnych. One są korekcyjne dwubiegunowo: można zobaczyć coś, co jest daleko, jeśli ma się słaby wzrok oraz (co już mniej mnie cieszy) w tych szkłach siedzi Tłumacz, bezwzględna pijawka tekstowa, krwiopijca wręcz.

      Usuń
  10. A owszem, dla mnie Achaja jest nawet dobrą książką, choć mogę się oczywiście mylić. Nie wszystkim się podoba to samo.
    Porównanie Paoliniego do Tolkiena zdaje mi się być jednak nieodpowiednie. Może to dlatego, że odkąd nauczyłam się czytać pochłaniam Tolkiena jak herbaty i wywyższam go ponad wszystko inne. Może tylko LeGuin i jej Ziemiomorze jest dla mnie równie dobre.
    Może, może.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że różnym ludziom podobają się różne rzeczy. Lubię NT Star Warsów. Chociaż to przerost formy nad treścią, drewniane dialogi powodują zgrzytanie zębów, a gra aktorska jest kiepściuchna. Nie uważam, żeby to były dobre filmy, ale i tak lubię. Nie przepadam za to za twórczością Sienkiewicza, a nie nazwałbym go złym pisarzem.
      Chodzi mi o to, że Achaja, a również dzieła tych autorów, których wymieniłem, są - delikatnie mówiąc - kiepskie. I wcale nie dlatego, a przynajmniej nie tylko, że tak sobie wymyśliłem i wszyscy mają się mnie słuchać. (Choć nie pogniewałbym się wtedy.) Ale mogą się one podobać...

      Usuń
  11. Ok, rozumiem. A szkoda, bo chciałem sobie poczytać i zobaczyć czy autorzy markują potencjał, na jaką modłę robią postacie i porównać z tym, jak ja bym to zrobił. No nic, jakoś to przeżyję, w końcu jestem twardy, nie miętki!

    Zrozumiałem tak, jakby Sapkowski sam wymyślił sobie znaczenie tego słowa albo odkopał je niewiadomo skąd, co przecież nieprawda jest, bo i w innych polskich fantaziakach używane jest. Ale takie glany, to się zgadzam. Wiedźmin popularny jest, słowo chędożyć pada tam stosunkowo często, w grze również wystąpiło, a więc fakt, spopularyzował.

    Przeczytałem swój komentarz poprzedni. Przepraszam za tworzenie konstrukcji w niewiadomo jakim języku, ale piszę z włączną autokorektą i takie kwiatki powstają.

    No nic, to sobie poczekam do następnego tekstu tutaj, który może skomentuję. Bo lubię. I może się do czegoś poprzyczepiam. Bo lubię.

    OdpowiedzUsuń
  12. "Nie przyczepię się braku hydraulików na blogach. Co prawda ten zawód daje sporo możliwości interakcji (no i ma się od razu gotową historię: Polak, magister filozofii)"

    ...parsknęłam śmiechem. Będę hydraulikiem jak nic!

    Wracając do tematu to przerobiłam sprzątaczkę, sprzątacza w sklepie ezoterycznym, bezrobotnych różnych maści, co tam jeszcze... Wons złotnikiem był. Jedna z moich postaci była samozwańczą, hipsterską do bólu arłtystką, ale do szkoły jeszcze chodziła. Ta gotka, o której Ci kiedyś mówiłam.
    ... muzyk też był.

    OdpowiedzUsuń