Witajcie! Narodziła się nam nowa, świecka tradycja - podsumowania tego, co już się ma. Stałej daty ich pojawiania się nie mogę wyznaczyć, ponieważ chyba żyję poza wszelkimi ramami czasu. Dlatego to jest artykuł regularny, czwartkowy. Tak, w niedzielę. Indżoj!
Listopad daje wszelkie powody do tego,
żeby smęcić i narzekać. Za oknem szaro, a jak przestaje być
szaro, to robi się ciemno. Drzewa straszą kikutami gałęzi,
chodniki kałużami. Ja mam jakieś sześć sprawdzianów w przyszłym
tygodniu. Nic, tylko narzekać. Głównie o tym będzie poniższy
artykuł, chociaż to tak naprawdę podsumowanie minionego miesiąca.
Przede wszystkim: sprawa wampirów.
Pośpieszyłam się z tamtym artykułem. Mimo że było Halloween,
czas pozornie idealny, to jednak wyskoczyłam jak Filip z konopi i
niewiele z tego przyszło. O co dokładnie się rozchodzi? O bloga,
który powstał podczas długiego weekendu. Dokładnie – to jest
blog o wampirach! Albo wyprzedziłam epokę, albo ktoś postanowił
jechać na moim zbulwersowaniu (do żartów powinna być oddzielna
czcionka). Zakładając, że ten blog ma w ogóle jakikolwiek związek
z Leeshka-o-ween, zrobili wszystko na odwrót. I na początku miałam
jeszcze nadzieję, że to będzie celowe. Już sam adres bloga
„wampiry-ssą” wyglądał jak pastisz. Mi się od razu skojarzył
z filmem „Wampiry i świry”, którego tytuł w mowie angielczyków
brzmi „Vampires suck”. I wiecie co – to jednak nie było
celowe. Wszyscy krwiopijcy z tamtego bloga są na modłę
zmierzchową. Mniej więcej. Bo blog zakłada ogólną emigrację
wampirów do Nowego Jorku. Nie wydaje mi się, żeby to miało
większy sens, bo w końcu tym wampirom skończą się żywiciele czy
coś. Ale ja się nie znam, nigdy nie rozumiałam idei takiego Mistic
Falls (dobrze piszę?), gdzie na jednego mieszkańca przypadał
wampir, wiedźma i pół wilkołaka. Mi to przypomina raczej
sukcesywne pozbawianie się pożywienia. Ale co ja tam wiem... Nie
obrażajcie się na mnie, nie mam zamiaru nikogo urazić. Zwłaszcza,
że administracja bloga ma szlachetny cel zebrania u siebie ludzi,
którzy chcieliby się podszkolić warsztatowo. I cóż, to na pewno
nauczy ich lepiej niż moje artykuły.
Doskwiera mi tylko jedna rzecz,
potraktujcie ją jako zajawkę następnego. Jeden z bohaterów ma na
nazwisko de Sade. W zasadzie ja jestem przeciwko nadawania postaciom
słynnych nazwisk jeśli nie wie się, dlaczego one są słynne.
Spotkałam się kiedyś z nazwiskiem de Chevre. Uczę się
francuskiego dziewiąty rok, także w mojej głowie od razu pojawiło
się tłumaczenie. De Koza. Mniej epickie, prawda? Jeśli chodzi o de
Sade'a, to sprawa wygląda trochę inaczej. Ale jest ciekawa, więc
przygotujcie się na dłuższy wykład.
Kojarzycie może książkę
„Pięćdziesiąt twarzy Greya”? W Stanach to wciąż bije rekordy
popularności, u nas się tak dobrze nie przyjęło. Zapewne do
czasów ekranizacji, co do której jestem pewna, że nie chcę jej
widzieć. Jeśli o fenomenie nie słyszeliście, oto skrót: książkę
napisała kobieta, zaadresowała do innych kobiet – kur domowych;
główna bohaterka sprząta w domu bogatego Christiana Greya, a kiedy
akurat nie sprząta (czyli przez większość trylogii), jest jego
sex-niewolnicą. W USA po wydaniu tej książki odnotowano wzrost
sprzedaży taśmy do krępowania. O całe trzysta procent. Nie jest
to jednak jedyny przykład takiej książki. Zdarzali się i więksi
(na tle epoki) hardcorowcy. W osiemnastym wieku urodził się i żył
markiz Donatien Alphonse François de Sade. Napisał (między innymi)
Sto dwadzieścia dni Sodomy i Justyna, czyli nieszczęścia cnoty.
Oba te dzieła są dokładnie o tym, o czym pomyśleliście. A także
doskonale wyjaśniają, dlaczego to właśnie od nazwiska markiza
powstał „sadyzm”.
W sumie miało być o tym, że trzeba
uważać na nazwiska... Przynajmniej teraz możecie pochwalić się
wiedzą.
Druga rzecz, która ostatnio zaczęła
mi doskwierać dotyczy historii postaci. I to jest to miejsce, w
którym macie prawo całkowicie się ze mną nie zgadzać. Generalnie
każdy, kto ma okazje napisania czegoś dla szerszej publiczności,
od razu nabiera ochoty do nawrócenia czytelników na swoje poglądy.
Nie jestem lepsza. Ostatnio nabrałam nawyku patrzenia na karty
postaci tak, jak sęp patrzy na dogorywających ludzi. I tak sobie
notuję w pamięci, o czym mogę tutaj napisać, żeby świat stał
się lepszy, czyli bardziej po mojemu. W piątek całe przedpołudnie
spędziłam pod hasłem „wezmę się w garść i napiszę historię
postaci”. Tym razem była to postać nie blogowa, ale do RPG,
konkretniej Warhammera. Wiem, że po raz kolejny odwołuję się do
gier fabularnych. One po prostu niewiele różnią się od dobrych
grupowców, a już tworzenie postaci polega praktycznie na tym samym.
Skupmy się jednak na szalenie przełomowym wydarzeniu – pisaniu
historii mojej postaci. Miałam z tym olbrzymi problem. Bo ja nie
mogę sobie niczego ułatwiać i wybrałam sobie kobietę-trapera.
Idę o zakład, że nie jesteście w stanie w ciągu dwóch minut
wymyślić sensownej historii takiej postaci. Dopiero po dłuższej
chwili ma się gotowy jakiś szkielet, żeby panna nie wzięła się
znikąd. A potem pojawia się problem. I teraz już posłużę się
drugim z trzech przygotowanych przykładów. Załóżmy, że mamy
bloga, którego akcja rozgrywa się w Wiedniu, a my, jako osoby
kreatywne, stworzyliśmy sobie pochodzącego z Rodos Greka o imieniu
Iosif. Pojawia się ten sam problem, co przy mojej rangerce – jak
postać z jednego końca kontynentu rzucić na drugi? Po dwóch
tygodniach udało mi się wymyślić na tyle rozsądny plan, żeby
miało szansę przejść. Zgotowałam postaci długą wędrówkę.
Iosifa też musimy wsadzić w samolot. Rodzą się kolejne pytania.
Dlaczego? W jakim celu? A z nich kolejne i kolejne, na które trzeba
sobie odpowiedzieć. Tym sposobem doszliśmy do kwestii dla mnie
szczególnie trudnej. Napisałam już, jak nie pisać historii, ale
przydałoby się jeszcze rzucić paroma wskazówkami, jak napisać.
Iosif porzucił swoją pracę w
muzeum, ponieważ dostał bardziej opłacalną ofertę w Wiedniu.
To by w zasadzie mogło wystarczyć.
Mamy Greka w Wiedniu. Jednak nadal nie wiemy, dlaczego porzucił
ojczyznę.
Był uczniem konserwatorium przy
Akropolu, a praca w Wiedniu malowała się przed nim w znacznie
jaśniejszych brawach niż dotychczasowe zajęcie.
No, lepiej. Chociaż nadal mamy
mnóstwo innych pytań. Czy zawsze chciał być konserwatorem? Co na
to jego rodzina? Czy podczas nauki poznał kogoś szczególnego? Et
cetera... Jeśli chcemy mieć dobrą postać, musimy to wszystko
wiedzieć. Nie od razu, ale z czasem. Tylko, Boru broń, nie
zamieszczajcie tego w kartach! Wtedy wszystko staje się diabelnie
nudne. W dodatku człowiek ma wrażenie, że Iosif najciekawsze (na
przykład noc spędzoną w greckiej świątyni) ma już za sobą.
Podobnie działa opisanie wszystkich wujków, ciotek i pociotków. W
czasach Onetu, na H2022 była postać, w karcie której znalazłam
mnóstwo linków. W tym na przykład szczegółowe drzewo
genealogiczne. Na początku wydało mi się to super, ale potem
zdałam sobie sprawę, jak bardzo coś takiego może ograniczyć
Autora. Wszyscy chcemy, żeby nasza postać jak najdłużej została
na blogu i żeby pisało się z nią jak najlepiej. Podobnie w RPG –
gracze chcą, żeby ich bohaterowie wpasowali się w świat, drużynę,
ale mieli też własne wątki. Dlatego w historii Rowan pojawiło się
zdarzenie-furtka oraz kilka zahaczek.
Ze słownika Leeshki:
Zdarzenie-furtka: wątek poboczny,
którego nie ciągniemy, zostawiamy otwarte drzwi do opowieści, by
potem bez większego kombinowania coś do niej dopisać.
Teoria domu: pisząc historię postaci
należy myśleć tak, jakby budowało się dom; trzeba mieć
fundamenty, dopiero potem całą resztę; im dom większy, tym dla
innych ciekawiej, ważne jednak żeby zostawić sporo niewyposażonych
pokoi/ zdarzeń-furtek
Zahaczka: element opowiadania
stanowiący połączenie np. jednej postaci z drugą, postaci z
miejscem lub postaci z wydarzeniem; zahaczką może być przedmiot
(miecz, który przechodzi na kolejnych potomków rodu, może być
przeklęty ~ patrz: Andruil/Narsil), osoba (ktoś jest obecny przy
początku ciągu zdarzeń i ich końcu ~patrz: Gandalf), ewentualnie
opis (to już jest wyższa szkoła jazdy, o tym kiedyś napiszę).
Kończąc już temat Iosifa: napisałam
tylko to, co w jego historii jest istotne. Natomiast w kartach
postaci jest dosłownie wszystko. Hen, hen temu, kiedy zaczynałam
blogować, karty postaci jeszcze nie funkcjonowały, ale były za to
posty wstępne. Wtedy pisało się w zasadzie metryczkę postaci.
Data urodzenia, imiona rodziców, miejsce zamieszkania... Obecnie na
każdy z tych punktów otrzymujemy wypracowanie. A mnie, jako
czytelnika, naprawdę niewiele obchodzi, jaka pogoda była w dzień
narodzin. Chociaż to jest jeszcze do zniesienia. Gorzej, kiedy
dostaję szczegółowy opis poczęcia. Nie wiem, czy to teraz jakaś
moda, ale wszędzie musi być zaznaczone, czy rodzice planowali
dziecko, czy może go nie planowali. Naprawdę nie jest mi ta wiedza
do szczęścia potrzebna. Generalnie jestem przeciwko każdej
wiadomości, która nie jest naprawdę istotna albo nie stanowi
zahaczki lub furtki.
Ostatni przykład, o którym chciałam
powiedzieć przy okazji historii postaci. Przykład bardzo ogólny,
chodzi mi mianowicie o filmy. A ponieważ wczoraj oglądałam
Zakochanych w Rzymie, wezmę sobie postacie stamtąd. Nie bójcie
się, nie musicie znać filmu, żeby załapać, o co mi chodzi.
Wypiszę dokładnie, co wiemy o postaciach:
Jerry – emerytowany artysta,
niekonwencjonalnie reżyserował opery
John – dziany architekt ze USA, uczył
się w Rzymie, mieszkał tam, gdzie obecnie Jack
Leopoldo – zwykły urzędnik
Anna – prostytutka, większość
rzymskich szych to jej klienci
Judy – psychiatra, żona Jerry'ego
Jack – student, przyszły architekt
Monica – aktorka. UWAGA! Historia
Monici została opisana w filmie szerzej, po części przez samą
kobietę. Jednak miało to tylko jeden cel: pokazanie jej charakteru.
Niewiele, prawda? Ale to w zupełności
wystarczy do spójnego poprowadzenia fabuły filmu. Ani razu nikt w
nim nie pyta o okoliczności poczęcia rozmówcy. Im mniej
dowiadujemy się o postaci na starcie, tym ciekawsze jest śledzenie
jej losów. Jasne, ma swoje zalety pokazanie na początku ważnego
zdarzenia z życia bohatera, o którym on nie wie, ale wszyscy już
widzieliśmy Gwiezdne wojny. Dlatego, jeśli już piszecie historię
postaci ze szczegółami, pokazujcie to, co wpłynęło na jej
charakter i darujcie sobie opis charakteru. Czytelnikom oszczędzi to
brnięcia przez zbędne wyrazy. I – serio – to w taki sposób
tworzy się głębokie postacie. W tym wypadku mniej znaczy lepiej.
Na koniec muszę przeprosić, że
bardzo po macoszemu potraktowałam kwestię pomysłu na postać.
Tutaj nie mogę w żaden sposób zaradzić, bo przecież nie powiem
„Wszyscy stwórzcie Greków z Rodos”. Ale jak już jesteśmy przy
pomysłach: ja najbardziej podziwiam takie, które są niesztampowe,
ale nie na tyle oryginalne, żebym zaczęła się martwić o swoje
zdrowie psychiczne. Blogi grupowe, w przeciwieństwie do RPG,
wychodzą z założenia, że bawimy się w udawanie rzeczywistości.
Dlatego włos mi się jeży na głowie, gdy widzę japońskie lolity.
Wiem, że takie istnieją, ale... mimo wszystko. Jeśli mam wam
sprzedać jakiś patent, to mogę powiedzieć tak: nie trzeba być
Grekiem, żeby tańczyć zorbę.
I tyle. Nie rozwinę tej myśli. Ja
mam swoją ideologię, Wy doróbcie sobie swoją.
Na horyzoncie w miesiącu listopadzie:
Sapkowski pisze nowego Wiedźmina, Andrzej Pilipiuk pisze nowego
Wędrowycza, do kin wchodzi Atlas Chmur, premierę mają Strażnicy
Marzeń, Papa Roach gra w warszawskiej Progresji, depresja sezonowa
atakuje, nikomu nic się nie chce, blogspotowy Marvel
zmartwychwstaje, Leeshka wyciąga kolejne patologie z kart postaci,
WSZYSCY LUBIĄ GRUPOWO NA FACEBOOKU
Pytania do Was:
1. Uważacie na nazwiska Waszych
postaci? Na jakiej zasadzie je dobieracie?
2. Co z rzeczy, o których nie
napisałam w artykułach irytuje Was w historiach postaci?
3. A propos ewolucji Grupowa – jak
się odnosicie do twarzoksiążki? Jesteście aktywni, czy
preferujecie jedynie podglądanie, co robią inni?
Oraz pytanie czwarte, od teraz stałe:
Jest coś, o czym chciałbyś, Autorze,
przeczytać na Grupowie? Nie możesz spać, bo myślisz nad jakimś
problemem? Daj znać, zbadam sprawę.
Tam u dołu jest miejsce na odpowiedzi,
piszcie tak szczodrze, jak wiem, że potraficie. Au revoir!
Wampiry-ssą było już chyba kiedyś, bo adres pamiętam.
OdpowiedzUsuńNie przeczytałam całego, urwałam w połowie, bo właśnie zjechali się do mnie goście. Trzeci dzień z rzędu komuś chciało się nas odwiedzać.
Wracając do tematu: Ściągnęłam sobie darmowy fragment wspomnianej książki, ale po Twoim streszczeniu chyba będę musiała przeczytać :D
Kto nie lubi seks-wątków?
Nazwiska postaci albo czerpię z książek, albo wymyślam od tego jaka moja postać jest, albo jaką ma historię etc. (sięgam wtedy do translate.google, więc ten xD)
Jeśli mój nick kogoś obraża to wybaczcie i jeśli jest zbyt kontrowersyjny - naprawdę przepraszam, jednak nie sądziłam, że wszyscy mają coś do Markiza de Sade, osobiście mam specyficzne poglądy, zapatrywanie na świat i co, jak co czytałam kilka dzieł Markiza. Nie jestem osobą nieznająca nazwisk, ale chyba każdy ma prawo używać takiego, jakie mu się podoba. Ostatecznie mogę zmienić na Nietzsche, ale pewnie to też zbulwersuje, bo facet miał 'straszne' poglądy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
I nazwiska swoich postaci dobieram, ot tak... od moich idoli, od ludzi, których cenię, czy fikcyjnych postaci z seriali.
UsuńMnie ani trochę Twój nick nie przeszkadza. Po prostu po kilkakrotnych wypadkach "de Kozy" stwierdziłam, że napisanie o markizie de Sade będzie dobrym pretekstem do pogadania sobie o Stu dwudziestu dniach Sodomy i Pięćdziesięciu Twarzach Greya. Aczkolwiek wydaje mi się, że Nietzsche byłby mniej kontrowersyjny, bo nikt (czyli ja) nie zadałby sobie trudu, żeby o tym napisać.
UsuńPogadać o "120 dniach..." zawsze mogę, chociaż nie w nadmiarze ;) W takim razie, jak w przyszłości będę zmieniać nick to na pewno będzie Nietzsche.
Usuńde Sade
Jakaś kara się należy za źle napisaną nazwę filmu, a właściwie całej serii. Tytuły: pisownia
OdpowiedzUsuńA zdania nie zaczynamy od "mi", poprawną formą jest "mnie". ;)
Się nie zalinkowało poprawnie, więc tutaj wklepuję adres - http://portalwiedzy.onet.pl/141430,,,,tytuly_pisownia,haslo.html
UsuńO, miło Cię widzieć. Uczciwie powiem, że zwyczajnie zawaliłam sprawdzian z różnic między "mi" a "mnie". Ja się tego nigdy nie nauczę chyba i jak nie będzie ktoś tego po mnie poprawiał, to zostanie z błędami. Także - fajnie, że jesteś. A tamto "s"... Nie wiem, pewnie literówka. Bo AŻ takich błędów w angielskim nie robię.
UsuńLeeshka
Ja tam nie jestem za tworzeniem sztucznych reguł - wybór długiej/krótkiej formy zaimka zależy od tego, czy w zdaniu znajduje się on na pozycji akcentowanej, czy na nieakcentowanej. Czyli czasem lepiej po prostu "na słuch" to sprawdzać i powiedzieć sobie na głos zdanie z jedną i z drugą formą. Ostatecznie większość osób nie ma problemu z wybraniem formy przy innych zaimkach - ci/tobie, go/jego itd. ;)
UsuńA co do pytań z notki: nazwiska, w przeciwieństwie do imion, bardzo często wybieram losowo, byle w miarę to w całości brzmiało. W historiach postaci denerwuje mnie chyba głównie brak nie wiem... Spójności czasowej? Znaczy się - czyta człowiek, czego to postać nie osiągnęła, a potem patrzy na jej wiek i nawet nie ma siły zadać sobie pytania: "kiedy"? ;)
To nie jest żadna sztuczna reguła, wypraszam sobie. A to, że większość ludzi używa jak chce, nie znaczy, że poprawnie. Taka prawda, że dłuższych form zaimków osobowych używamy na początku zdania, więc zapis "Mi się podoba", "Ci się podoba" itp. jest niepoprawny. Dwa linki na poparcie: (wiem, że internet nie jest wiarygodnym źródłem, noale) http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=5696 lub http://portalwiedzy.onet.pl/141627,,,,zaimki_osobowe,haslo.html
UsuńOk, Leeshko, chodziło mi o Gwiezdne wojny. Tytuł powinien być zapisany tak, jak ja to zrobiłem. Wojny małą, nie jest to nazwa własna ani początek. Wyjaśnienia jest w linku, który podałem wcześniej.
A skoro już piszę ten komentarz, to jeszcze coś tutaj dodam. Imię Monica w dopełniaczu to Moniki, nie Monici. A dlaczego? Linczek - http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=6609 :D
Podstawową regułą jest ta o pozycji akcentowanej i nieakcjentowanej - z tego wynika nieużywanie krótszej formy na początku zdania, co zresztą jest zaznaczone w obu podanych przez Ciebie źródłach. I w jednym, i drugim wpisie jest mowa o akcentach. Nie powiedziałam, że poprawne jest użycie krótkiej formy na początku zdania (a może się mylę?) - jeżeli tak, to powiedz mi, proszę, w którym miejscu.
UsuńI dla mnie osobiście jest to regułą, którą zaliczyłabym do sztucznych, bo jest niejakim uproszczeniem. Im więcej dodatkowych zasad, tym łatwiej się pogubić ;)
A ja mam taki fajny pomysł - możemy przestać gadać o regułach języka polskiego? Artykuł był nie o tym i mi trochę przykro, że wolicie sobie rozprawiać o mojej nieumiejętności pisania.
UsuńTak bajdełejem: mimo wszystko nie lubię, jak ktoś czepia się drobiazgów. Język polski jest językiem żywym, czasami zasady są nie do końca takie, jak się nam wydaje i obie formy mogą być poprawne. Mówi się Bieszczad, mówi się też Bieszczadów. Dżinsów i dżins. W końcu nie będą teraz zmieniać tekstu Autobiografii, żeby brzmiało to bardziej współcześnie. Podobnie jest z imionami. Część się spolszcza, część nie. Albo na przykład dylemat - Metallici czy Metalliki? Spolszczenia nie zawsze są dobre. Podam przykład z wyższej półki, którego nigdy nie zdołałam rozgryźć
X-men
I teraz: to jest po angielsku liczba mnoga. Ale po polsku liczba pojedyncza. Zatem powinno się pisać "X-meni zrobili...", co wygląda jednak kretyńsko w oczach kogoś, kto choć trochę zna angielski.
Tytuł poprawiłam, bo możesz mieć rację, nie będę się spierać. Może mam jakąś naleciałość z pisania Star Wars dwa razy wielką literą. Miałam fajną nauczycielkę w podstawówce, przełożyła mi sprawę jasno:
Jak nie wiecie, czy "Mówią wieki" czy "Mówią Wieki", to piszcie dwa razy wielką literą w oparciu o założenie, że to nazwa własna.
Zresztą akurat ten magazyn kilkakrotnie zmieniał swoją pisownię, także to są bzdury, którymi naprawdę nie warto się przejmować.
Skoro już przerzucamy się zasadami, to i ja się dołożę: czy wiedzieliście, że nie powinno się zaczynać zdania od "i" lub "a"?
Leeshko, ja nie widzę tu rozprawiania o Twojej nieumiejętności pisania, jak to ujęłaś - a o regułach ogólnie. Zresztą, do pytań spod artykułu też się odniosłam.
UsuńBywają takie przypadki, w których za poprawne uznaje się dwie formy, czy nawet więcej, to jasne. Ale z ciekawości - mogłabyś mi podać przykład użycia "dżins" zamiast "dżinsów", bo to akurat widzę po raz pierwszy? I nikt nie mówi o przekształcaniu kiedyś napisanych tekstów, żeby dopasować je do obecnie obowiązujących norm.
W przypadku Metallici/Metalliki sprawa jest jasna, bo to kwestia fonetyki, co zresztą było wyjaśnione w którymś z wcześniej podanych linków. Chociaż w zasadzie potworkiem jest dopiero forma "Metallicy", z którą zdarzyło mi się spotkać, kiedy ktoś miał wątpliwości co do odmiany.
W oczach kogoś, kto zna angielski - oczywiście. Ale nazwy spolszczone odmieniamy w zdaniach zgodnie z regułami języka polskiego. Chociaż gdyby bardzo się uprzeć, to myślę, że można by się pokusić o zostawienie nazwy w wersji oryginalnej, bez odmiany i zapisanie jej kursywą - X-men zrobili. Mimo wszystko wydaje mi się, że bardziej naturalnie wygląda wyraz odmieniony.
Zaczęcie zdania od spójnika nie jest błędem, chociaż bardzo często słyszy się taką opinię od nauczycieli - bo w wykonaniu wielu osób takie zdania brzmią co najmniej dziwnie. I to jest dla mnie kolejny przykład sztucznej zasady, która może być ułatwieniem, ale sztywne trzymanie się jej może prowadzić do komicznych sytuacji (chociaż są i reguł, na których przykładzie widać to jeszcze lepiej). Skoro już wcześniej dostałam źródła odnośnie tego, co pisałam, to i ja jakieś podam: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=10767
I oczywiście, dyskusję skończyć możemy, jeżeli tak bardzo ona przeszkadza ;)
Nie bierz tego do siebie, po prostu lubię się czepiać. ;p A tak poważnie - nie czytałem tego tekstu z nastawieniem: "ooo, będę szukał błędów!". Ot, rzuciło się mi to w oczy, to napisałem. I co, źle? Nie uważam tak, ale okej. Możliwe też, że jestem trochę przewrażliwiony na punkcie wszystkiego, co dotyczy kina, a więc i tytułów z tym związanych. Jeśli mielibyśmy zapisywać, tak jak i w angielskim, to powinien istnieć film o tytule To Nie Jest Kraj dla Starych Ludzi.
UsuńOdmienia się Metalliki.
(Z kolei "X-men zrobili..." brzmi nieco dziwnie.)
Wiem, wiem, ale ja robię stylizację biblijną!
A wypowiedzieć się o artykule z innej strony miałem, ale to w innym, samodzielnym komciu.
Co do "X-men zrobili", to się zgadzam - jak wcześniej pisałam, odmienione brzmi toto naturalniej ;). Co do odmiany Metalliki, nie stwierdziłam, że jest inaczej. A co do czepiania się - rozumiem w zupełności ;).
UsuńGray: Twój komentarz zobaczyłem dopiero po opublikowaniu swojego. ;)
UsuńNie ma sprawy ;) Zdarza się i tak.
UsuńPapa Roach gra w Warszawie? Yeeey! A, nie stać mnie. Zapomniałam.
OdpowiedzUsuńWcale nie mam depresji sezonowej, nigdy nie mam. Listopad jest fajny. Deszcz pada. Urodziny mam. Pierdyliard klasówek. Ale to zawsze. Ważny jest tort.
A co do ogólnego tematu. Ja wcześniej się skupiałam strasznie na dokładnej karcie postaci, bo byłam przyzwyczajona właśnie przez erpegi, bo mistrz chciał wiedzieć wszystko, by potem wykorzystywać to na niekorzyść graczy i nas prawie mordować (albo ratować, ale to rzadziej)... Teraz jednak zauważyłam, że na blogach piszę samoistnie coraz krótsze te karty i tak jest nawet lepiej i ciekawiej. :D I wiem, że raczej większości osób będzie chciało się to przeczytać. Ale nie przepadam za takimi całkiem minimalistycznymi, bo trudno wtedy wątek jakiś wymyślić.
Nazwiska same mi do głowy wchodzą. Pewnie gdzieś słyszałam, czy coś. Po prostu piszę i jest. A w historiach, i w ogóle w kartach, irytuje mnie kicz i przesadzanie z ozdobnikami. Nawet jak jest niewiele informacji zawartych to zajmuje to od chu... bardzo dużo miejsca. A mogłoby się zmieścić w czterech linijkach.
A zwykle podglądam, ale artykuł mi się bardzo spodobał ^^
Mnie Mistrz Gry wychował raczej po macoszemu. Chciał, żebyśmy mu dali Historię (tak, pisaną wielką literą), a nie sposób na zabicie postaci. Przy czym opowiadanie Historii zawsze zostawia skazę na moich postaciach. Wynikają z tego dziwaczne rzeczy, jak chociażby klasyczna rozmowa z Dededka (jak ja nie lubię tego systemu...)po tym, jak szlachetny paladyn odrzucił pomysł zwiadu w wykonaniu łotrzyka:
UsuńPaladyn: - Czytałem niegdyś starożytny traktat filozoficzny o istocie natury człowieka. Człowiek jest stworzony do rzeczy wielkich, szlachetnych. Musi tylko to zrozumieć. Więc pozwól mi się prowadzić!
[Moja diabelstwo (geez, ale to dziwnie brzmi) od niechcenia się zgadza, bo to jednak Dedek, tutaj trzeba się zgodzić, elfiemu czarodziejowi jest wszystko jedno, więc idzie za paladynem. Jakiś czas potem:]
Moja bohaterka do elfa półgłosem: Czytałam niegdyś traktat starożytnych filozofów...
Elf: Tak, tak, tak... Co mówił?
Moja bohaterka: Że nie ma lepszego wykrywacza pułapek niż paladyn. Idzie taki zawsze przodem, akurat właduje się we wszystkie sidła.
Ej, ej, to wcale nie jest tak, że wszystkie wampiry mają emigrować do Nowego Jorku. Nie róbmy im tam jakiegoś getta, czy coś. Po prostu na poprzedniej odsłonie doszły do mnie (bom administratorką tam), że potrzeba jednego miejsca, coby łatwiej było wątkować. I ten... żaden wampir nie świeci, więc Zmierzchu jeszcze nie ma. Zazwyczaj płoną na słońcu, chyba że jakaś miła wiedźma zrobi im taki specjalny pierścień, coby mogli się poruszać za dnia. :D
OdpowiedzUsuńAlbo ewentualnie się jej pogrozi. Tak, tak, znamy tę historię.
UsuńRozumiem, co miała Leeshka na myśli, pisząc ten artykuł, a "świecenie" jest tu tylko początkiem. Nie było po prostu sensu pisania wszystkiego od nowa, bo wiele jest zawarte w poprzednim artykule.
Mag
Co nie zmienia faktu, że każdy ma inne potrzeby stwarzania sobie wampirycznych wzorców. Potrzebą dzisiejszych czasów jest najwyraźniej przystojny, melancholijny wampir, który niewiele ma wspólnego ze słowiańskimi potworami, którym obcinało się głowy i umieszczało w trumnie przy stopach.
UsuńTo nie potrzeba. To komercja.
UsuńMag.
Moim zdaniem komercja odpowiada na potrzeby, nie tworzy ich.
UsuńCzyją potrzebą jest setna książka o wampirach i zakochanych w nich dziewczynach?
UsuńWciska się to ludziom, mówiąc, że tego potrzebują, a kobietom bardziej potrzebny jest nowy nakład książek kucharskich i pomocy jak szyć na maszynie, niżeli ww. książki. Bo wiem, że co raz mniej kobiet gotuje, a nawet jeśli, to pewną tylko listę potraw. Kiedy natomiast chcą się popisać czymś przed mężem/chłopakiem/partnerem, to lecą po czterdziestu stronach internetowych, szukając najlepszego przepisu i nie wiedząc, której "kuchareczce" zaufać.
Albo, gdy kupują materiał na firany i z prostym obszyciem ich nie umieją sobie poradzić.
I gdzie tu odpowiadanie na potrzeby?
Komercja to KREOWANIE potrzeb.
Aleś spłyciła kobiece potrzeby. Nie wiem jak u ciebie, ale na moich półkach od groma jest książek kucharskich, od groma znajdziesz też książek o wampirach. Wszystko trafia do trochę innych odbiorców. Nie rozumiem tego sztucznego oburzenia wszechobecnym ostatnio wampiryzmem. Super, wiemy, że świecące wampiry są niefajne, bo kiepscy z nich mordercy i nijak się mają do Draculi, ale narzekanie na to robi się już nudne. Tak, bo to nic nowego, ludzie wszędzie i ostatnio ciągle się tym oburzają, ale są też tacy, co się tym podniecają, więc ma to dalej wzięcie, bo i książek coraz mniej na półkach w Empiku. : )
UsuńA jak chcesz się nauczyć obszyć firanki, to sobie znajdziesz odpowiedni poradnik, jeśli tylko poszukasz. Romanse zawsze miały większe wzięcie. Teraz większe wzięcie mają po prostu romanse z wampirami. A jak ktoś tym rzyga, niech poczeka na lepsze czasy, bo te kiedyś też muszą nastąpić. Może jakiś nowy Dostojewski się pojawi i będzie zachwycać ludzi głębią swoich tekstów.
Czy ja wiem, czy kreowanie. Nie znam definicji komercji, ale to chyba nie do końca tak, że się coś zrobi, a potem wciska się ludziom, że właśnie na to czekali. Chyba się coś zauważa, stwierdza że się sprzeda (patrząc na rynek, książkowy w tym przypadku) no i jak się sprzedaje, ciągnie się to gówno dalej. Jak swego czasu było z magią po Potterze. Dawało się na okładce dopisek, że to coś podobnego, no i ludzie lgnęli.
1. Jestem leniem, więc bardzo rzadko mam ochotę na poszukiwania w spisach nazwiska, który by mi przypasowało do postaci. Zazwyczaj więc korzystam z nazwisk osób mi znanych. Tak jak i widnieje w nicku, Brosnan. Oczywiście wiem, który aktor miał takie nazwisko, ale tak naprawdę nie przez wzgląd na niego zostało ono wybrane. Ot, dobrze komponowało się z imieniem.
OdpowiedzUsuńMiałem kiedyś postaćka o nazwisku Poe. I wybrałem je, ponieważ:
a) postaciek miał krótkie imię, to chciałem też podobnie objętościowo nazwisko, tak dla zabawy
b) chciałem sprawdzić czy ktoś/ile osób skojarzy
c) lubię Edgara A. Poe
d) brat postaci miał na imię Vincent, co było nawiązaniem do "Vincenta" Burtona, która to z kolei krótkometrażówka nawiązywała właśnie do Edgara A. Poe.
Czyli, jak widać, są to bardzo ważne powody. Tak naprawdę nazwiska nie mają dla mnie większego znaczenia w tym przypadku. Zazwyczaj. Tylko jeszcze staram się dobierać nazwiska, które pasowałyby do narodowości.
2. Brak reaserchu, logiki i przekombinowanie. Ale to w sumie w artykule było. I chyba dotyczy całej karty, nie tylko historii.
3. Nie mam twarzoksiążki, więc nie czuję się upoważniony do wyrażenia swego wspaniałego zdania w tej kwestii.
Podam Ci najprostszy przykład z reklamy "Musisz to mieć!" "Musisz to kupić!".
OdpowiedzUsuńKomercja kreuje potrzeby, czego my nie jesteśmy często świadomi. Kiedyś był taki fajny artykuł w jednej z gazet o tym, jak reklamy działają na naszą podświadomość i dlaczego idąc do sklepu kupimy na przykład Colę lub Pepsi, a nic innego nie będzie nam smakowało, choć będzie zrobione z tej samej chemii.
Podobnie, jeśli nie tak samo, jest z książkami, muzyką i wieloma innymi.
Najłatwiej manipuluje się młodymi, stąd też nagromadzenie się książek o wampirach i wampiropodobnych, bo młodych łatwo na to nakierować i się na nich wzbogacić. Wystarczy czasem nawet słabo widoczny napis "Polecam - S. Meyer" i młodzi kupują, choć fabuła żadna a styl dwunastolatki.
Książki kucharskie to był tylko przykład, ja ich akurat nie potrzebuję, bo mam ich od groma ze względu na brata, który lubi gotować, ale znam wiele kobiet, które mają z tym problem. Idą do księgarni i nie mogą wybrać czy wybrać Pascala czy Okrasę, bo nie wiadomo, który bardziej pro.
Lepsze czasy nie nadejdą, chyba, że Leeshka zostanie prezydentem.