poniedziałek, 19 listopada 2012

Psychiatra je myszy jak kot.
CZĘŚĆ I



Dobra, rodacy, czas najwyższy skończyć z rozleniwieniem i jesienną depresją. Słowo klucz, jedno z wielu, do dzisiejszego artykułu już wymieniłam w poprzednim zdaniu, więc przejdźmy od razu do rzeczy.

Pisanie o tym, o czym nie ma się zielonego pojęcia w blogowej rzeczywistości jest tak stare jak ona sama. Jednak odnoszę dziwne wrażenie, że dopiero blogi grupowe umożliwiły rozlanie się fali pseudoznawstwa i niemożebnych bredni po naszym wspólnym padole. Bo oto jedni zieloni w temacie mają możliwość przedstawienia innym zielonym w temacie odrobiny całkowitej abstrakcji i lawiny absolutnych bzdur. To nie byłoby aż tak przerażające, gdyby nie jeden drobny szczegół – zieloni przekazujący wierzą, że mają rację, natomiast zieloni odbierający wierzą, że zieloni przekazujący mają rację, a oni jako odbiorcy mogą spokojnie wykorzystywać otrzymane informacje. Czyli tym samym przekazywać bzdety dalej. Tak to działa, mili państwo. Lektura kart na blogach, które stały się podstawą dzisiejszego artykułu umocniła tylko moje przekonanie, że ciasnota umysłowa się rozszerza, a razem z nią rozszerzają się całkowicie bzdurne przekonania i niemające żadnego związku z rzeczywistością przeświadczenia.

Zapyta ktoś – dlaczego mamy z tym walczyć? Przecież to blogi, internety, fikcja literacka. Ano, owszem, to blogi, internety i fikcja literacka, jednak mi jeszcze nie zdarzyło się spotkać z dobrą prozą, która byłaby oparta na niezweryfikowanej wiedzy. A stąd płynie jeden podstawowy wniosek (a raczej dwa… dwa w jednym) – albo, drogi autorze, sprawdzasz o czym piszesz i tworzysz losy swoich bohaterów w tej rzeczywistości, którą wszyscy znamy, albo kreujesz własną rzeczywistość i w niej umieszczasz swoje postacie i wydarzenia z ich życia. Tolkien tak zrobił, nie?

Form i odmian gadania od czapy blogosfera wyprodukowała całe mnóstwo. Wielość gatunków jest tak powalająca, że ogarnięcie jej na kilku zaledwie stronach dokumentu Microsoft Word byłoby niemożliwe. Dlatego zajmiemy się tylko jedną z odmian, a resztę pozostawimy na inną okazję, która na pewno się nadarzy. Najpierw przedstawmy systematykę naszego gatunku.

Królestwo: Blogowce
Typ: Wkurwogenne
Gromada: Wyniki Niewiedzy
Rząd: Bzdury
Rodzina: Bzdury Pseudonaukowe
Rodzaj: Bzdury Okołomedyczne
Gatunek: Bzdury Psychiatryczne

Mamy wstępną systematykę naszego gatunku, który poddamy mniej lub bardziej, to się jeszcze okaże, wnikliwym badaniom na obecność Wirusa 3A – Absurdu, Abstrakcji i Absolutnegobrakuwiedzy. Ten groźny nieprzyjaciel sensownego i zgodnego z zasadami panującymi w naszym świecie kreowania postaci na grupowcach ma swoje określone drogi wnikania do organizmu blogowego. Najczęściej rozprzestrzenia się pod postacią mrocznej nastolatki, która pół życia spędziła na uciekaniu z psychiatryka (sic!), a drugie pół na byciu zwolenniczką bardzo długiej kreski, najchętniej w towarzystwie butelki wódki (lub whiskey, jeśli autorka – bo jest to zazwyczaj Ona – ma już pierwsze picie wódki za sobą, czyli osiągnęła wiek zazwyczaj gimnazjalny) i tłumu mężczyzn. Element psychiatryczny jest tutaj niezbędny, bowiem ta mutacja wirusa 3A gnieździ się tylko w postaciach, które z tą przyjazną i sympatyczną instytucją kiedykolwiek miały do czynienia. Za kopalnię wiedzy niesamowitej posłużą mi dzisiaj dwa blogi, bracia – blogspotowy nieżywy od niedawna i onetowski martwy od zamierzchłych czasów. Oba dotyczą stricte życia w szpitalu psychiatrycznym i oba miałam przyjemność współtworzyć, więc poznałam tego smoka.

Na początek chciałabym szanownym czytelnikom wyjaśnić, dlaczego roszczę sobie prawo do napisania tego artykułu, skoro jestem przedstawicielem dokładnie tego samego klanu blogowych pisarzy co ci, których niewiedzę będę za chwilę udowadniać. Ano dlatego że na mojej półce pomiędzy Pilipiukiem a dwoma biografiami Johnny’ego Deppa kwitną dorodne psychiatryczne tomiszcza, które raczyłam przeczytać, a fragmentarycznie również w miarę dokładnie przyswoić. Zapyta ktoś po cóż mi to było; ano po to, żeby zaspokoić swoją ciekawość, która kazała mi zainteresować się również i tym tematem pośród paru innych oraz po to, żeby nie pisać bredni, jeśli już zabieram się za poruszanie określonego wyżej tematu w swoich literackich wypocinach.
Dość wstępów, przejdźmy w końcu do rzeczy – mieliśmy to wszak zrobić już stronę temu.

Wstępna diagnoza bzdurności:
  • Autorzy podejmujący się pisania o pacjentach szpitala psychiatrycznego nie mają pojęcia, jak ta instytucja funkcjonuje i jaki typ schorzeń przede wszystkim leczy się w takich miejscach.
  • Głównym powodem zainteresowania tematem jest jego kontrowersyjność, zaś poziom wiedzy autorów można w większości określić jako szczątkowy. I to nie byłoby aż tak dużym problemem, gdyby piszący zechcieli sięgnąć do dostępnych źródeł i dowiedzieć się czegokolwiek ze wskazanego zakresu.
  • Osoby trafiające do blogowych psychiatryków (sic!) są do siebie na ogół bardzo podobne, co wynika ze wspomnianego wyżej braku wiedzy i dążenia do jak najbardziej spektakularnej kreacji postaci.
  • Starszy, onetowski, brat roił się do dziwnych jednostek autorskich, które pragnęły stworzyć sobie drugi życiorys w internetach, więc próbowały przekonać całą resztę zacnego grona, jakoby opisywały własne doświadczenia.


BRAK WIEDZY
Tutaj można pisać a pisać, dlatego spróbuję przedstawić najgłówniejsze bzdury wynikające z tematycznego niedouczenia tworzących.
Gdyby porównać informacje zawarte w literaturze specjalistycznej i przypadki przedstawiane w filmach o psychiatrycznej tematyce, można by śmiało dojść do wniosku, że na ogół jedno do drugiego pasuje, ale kinematografia przedstawia przejaskrawione przykłady, absolutne ekstremum, które stanowi margines rzeczywistości. Tutaj powód jest łatwy do określenia – to się sprzedaje. Więcej ludzi z wypiekami na twarzy obejrzy film o psychopatycznym mordercy, który ma tak bardzo nierówno pod sufitem, że po seansie cieszymy się z jego funkcjonowania jako postaci fikcyjnej, niż przeniesioną na ekran historię walki z depresją jakiegoś przeciętnego człowieka, niestanowiącego zagrożenia dla nikogo poza sobą. Pierwsze to emocjonujące, szokujące i, biorąc pod uwagę świadomość, że mamy do czynienia z obrazem filmowym, należące do świata rozrywki zjawisko, drugie jest po prostu monotonne, ciężkie i mało ekscytujące dla szerokiej publiczności. Z tym samym mechanizmem mamy do czynienia na blogach. Jest tylko jeden problem. Gdy na grupowcu mamy trzydzieści postaci, z których każdą można umieścić w tym ekstremum, żadna z nich nie jest już ewenementem, a całość staje się jedną wielką brednią. Świat nie jest czarno-biały i nie składa się z ekstremalnych przypadków.
W związku z fascynacją skrajnościami można bez problemu wyróżnić określone blogowe trendy, które królowały na dwóch omawianych dzisiaj stronach. Nie będę się oczywiście rozpisywać na temat poszczególnych zaburzeń, bo nie o to w tym artykule chodzi (zainteresowanych odsyłam do książek i publikacji medycznych). Spróbuję wykazać podstawowe błędy wynikające z nieznajomości tematu.
Przede wszystkim modna była schizofrenia, przede wszystkim paranoidalna, przede wszystkim połączona z obsesyjną autoagresją. Dodać należy, że wiek pacjentów rzadko kiedy przekraczał 20 lat. A manifestacja schizofrenii paranoidalnej umożliwiająca jednoznaczną diagnozę w wieku nastoletnim to rzadkość, co autor by wiedział, gdyby zechciał chociażby przejrzeć internety. Blogowa odmiana schizofrenii sprowadzała się do trzech magicznych objawów – słyszenia głosów, autoagresji i tego, co człowiek ogarniający temat nazwałby socjopatią. Tymczasem nie wszyscy schizofrenicy w równym stopniu przedstawiają objawy wytwórcze (między innymi te nieszczęsne omamy słuchowe), zaledwie (kiepskie słowo, ale przy blogowych blisko stu procentach to faktycznie zaledwie) kilkanaście procent z nich spróbuje popełnić lub popełni samobójstwo, a bardzo niewielki odsetek (porównywalny lub odrobinę większy niż w populacji ludzi zdrowych) popełni przestępstwa kryminalne. Wniosek? Blogowi schizofrenicy oparci są na bardzo mocno ograniczonym i w większości niekoniecznie zgodnym z faktami stereotypie powstałym ze społecznego przekonania o obrazie tej choroby. Nawet elementy wiedzy wikipedycznej ciężko tu znaleźć, a to byłoby już coś, biorąc pod uwagę mierne próby wykreowania postaci na podstawie ogólnej wiedzy (tym razem nie w rozumieniu zestawu faktów, które powinny być znane każdemu człowiekowi, ale zbioru stereotypowych przekonań funkcjonujących w społeczeństwie).
Licznie występowały również wszelkie zaburzenia odżywiania – temat teoretycznie prostszy od schizofrenii, jednak diabeł tkwi w… teoretycznie. Tutaj istniały dwie główne grupy postaci – ekstremalni oraz przypadkowi. Jeden z ekstremalnych anorektyków (autentyk blogowy!) ważyć miał 25 kilogramów, co przy względnie standardowym wzroście około 170 centymetrów daje BMI poniżej dziewięciu. Pominę fakt, że skóra, kości, trochę mięśni, bebechów i całej reszty waży przynajmniej dziesięć kilo więcej Ciekawostka kolejna jest taka, że ów mężczyzna miał jeszcze dość energii, żeby wygłaszać płomienne mowy przed większą częścią społeczności pacjentów. Historia z odchudzaniem się dla kariery w modelingu była standardem powielanym przez kolejne fale anorektyków i anorektyczek, a wszyscy, mam nadzieję, wiemy, że przypadki głodzących się modelek to tylko najbardziej rozdmuchany z przykładów, nie zaś 90% wszystkich przypadków, co patrząc na blogowe zwyczaje można by było śmiało, choć błędnie, stwierdzić. Bulimia z nieznanych filozofom powodów cieszyła się mniejszą popularnością i zazwyczaj dotyczyła przypadkowych, którzy zaburzeniami odżywiania zostali obdarowani przez swych autorów z jednego prostego powodu – żeby było dramatyczniej. Schizofrenik z bulimią lub bulimik ze schizofrenią brzmi o wiele ciekawiej niż przedstawiciel którejś z grup solo, czyż nie? Wspomnieć należy również o tym, że zwłaszcza u przypadkowych pojawienie się określonych zaburzeń po prostu miało miejsce. Alex, Sophia czy Anastaise któregoś dnia po prostu obudził/a/o się i stwierdził/a/o, że oto ma bulimię/anoreksję/cokolwiek innego. Zero powodów, to się po prostu stało. I już.
Trzecim najpopularniejszym powodem przebywania w blogowym psychiatryku (sic!) była narkomania (ewentualnie w doborowym towarzystwie różnych innych ciekawych uzależnień). Grupowcowy narkoman bardzo rzadko raczył mieć powyżej osiemnastki, a najczęściej rozpoczynał niebezpieczne związki z dragami zaraz po ukończeniu pierwszej dekady życia. I – tu ciekawostka – wszyscy ludzie kontrolujący pacjentów szpitali psychiatrycznych to istoty o IQ w granicach wartości temperatury pokojowej, bo zdecydowana większość blogowych narkomanów miała nielimitowany dostęp do narkotyków, nawet jeśli sami konsumenci siedzieli zamknięci na cztery spusty w izolatkach. Niesamowite zjawisko, prawda? O uzależnieniach postaci planuję osobny artykuł, więc poprzestańmy na tym.

Do zobaczenia w części drugiej!

27 komentarzy:

  1. Czemu nikt z Was nie zabierze się za pisanie reklam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ostatnich dniach pojawiło się kilka reklam?

      Usuń
    2. Bo Mag je napisał. Moglibyście mu pomóc, bo znów zrobi się lista na kilometr, której nikt nie będzie ruszał, a blogi będą czekały w kolejce tygodniami.
      Wasze artykuły są spoko, ale są też inne rzeczy do zrobienia niż tylko to.

      Usuń
    3. Jedna uwaga - nie wszyscy zobowiązali się do pisania reklam. Ja zobowiązałam się do pisania artykułów i ewentualnych ocen :)

      Usuń
    4. Killuś i Leeshka pracują na blogu jako dodawacze artykułów. Mag doskonale daje sobie radę, ponieważ mam z nią bezpośredni kontakt. Nie musisz się o nią martwić. :-)

      Usuń
    5. Jedna uwaga - czterech "pisaków" i "recenzentów" z czego pierwszy się w ogóle nie udziela, drugi z trzecim pisze artykuły, a czwarty pisze reklamy. Może administracja powinna się zastanowić nad rozdzieleniem obowiązków?

      Usuń
  2. Pławię się w uprzedzeniach, nie wyrabiam z reklamami, wynajmuję adwokata-anonima. O czymś jeszcze chcecie mnie powiadomić?
    Jedna uwaga, Anonimie 2 - wróć do swoich interesów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Obowiązki są rozdzielone. Każdy robi to, co powinien robić. Oprócz Budynia, ale to jest zupełnie osobny przypadek. Dokładnie wiem, co wszyscy robią i mam na tym kontrolę. Nie sądzę, by potrzebne były jakieś zmiany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ło bogowie. Poczułam powiew grozy D:

      Usuń
    2. Chcesz poczuć powiew geografii? Chętnie odsprzedam za trochę grozy.

      [czy to pony w avatarze?!]

      Usuń
    3. Fe, już miałam powiewy geografii. I biologii. I niemieckiego. (yey, mam jutro trzy klasówki a siedzę na blogach!)

      [tak, to pony w avatarze. jeszcze nie zauważyłaś? :D mam nawet pony w swym opisie.]

      Usuń
    4. historia, geografia, niemiecki jest jutro.
      ciągi, pociągi, rozciągi pojutrze.
      reklamy w czwartek.
      blogi - teraz

      [to jest chore...]

      Usuń
    5. Budyń, jaką grozą? Ja jestem przecież bardzo tolerancyjną i wyrozumiałą osobą. ;-)

      Usuń
    6. Mag,
      i przeciągi. Nie zapominajmy o przeciągach. (właściwie jutro mam kino, ale no tego...)
      Blogi - zawsze. I to jest mój problem.

      [wcale nie tak bardzo. moi koledzy którzy oglądają pony są mrocznymi metalami, erpegowcami, a jeden z nich ma obok plakatu Burzuma plakat z kucykami (też taki chciałam, ale nie kupował w Polsce :< ).
      From bronies with love.]

      Miiiil, ale ja coś robię! Naprawdę!

      Usuń
    7. Wiem, Budyniu, wiem. Myślę jednak, że Anonimowi chodziło o to, że jesteś wpisana też jako recenzent, a póki co działasz tylko jako technik. ;-)

      Usuń
  4. A więc ja się wypowiem o artykule, tak by oryginalną być.
    Jako że tekst podoba mi niezwykle i opowiada o wszystkim co irytuje mnie na blogach-psychiatrykach wielce. A głównie to wychodzi z lenistwa autorów, którym nie chce się sprawdzić nawet na głupiej wikipedii (chociaż odradzałabym używania jej do takich celów, no ale jak ktoś musi...) opisu chociażby szczątkowego choroby wybranej dla swej postaci.
    Osobiście byłam kiedyś na jednym psychiatryku, który jednak szybko upadł. Nie jestem zbyt dumna z tej postaci, a jedyna rzecz, patrząc teraz, jaka mi się podoba w karcie to zdjęcia. Dla ciekawostki dodam, że postać ma była chora, chyba, bo to już dawno było, na nerwicę histeryczną, a przy wyborze po prostu weszłam na stronę jakąś medyczną i szukałam jakiś chorób psychicznych z którymi teoretycznie mogłabym sobie poradzić. No ale to taka dygresja ode mnie nic nieznacząca.
    Jeszcze raz - świetny artykuł i czekam na część drugą :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja bym jeszcze dodała, że psychiatryki, w przeciwieństwie do większości grupowców, charakteryzują się stosunkowo wysokim współczynnikiem maskulinizacji. Który, ekhem, objawia się 90% homo i biseksualnizmem wśród męskich postaci (koniecznie tnących się z tego powodu!). No i lekarze mają 23 lata, są piękni, bogaci, skończyli studia z przysłowiowym palcem w dupie, ale jednak pracują za marne grosze w państwowym psychiatryku położonym na jakimś kompletnym zadupiu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko jest zaplanowane na część drugą :)

      Usuń
  6. Ja jeszcze dodam, że niezależnie od tego, na jakie choroby psychotyczne cierpi postać, nigdy, ale to przenigdy nie zrobi niczego z punktu widzenia zdrowego człowieka żenującego - nie rozbierze się publicznie, nie nasika w kąt, nie będzie łazić w piżamie od drzwi do drzwi święcie wierząc, że zaraz go wypuszczą, nie będzie miała problemów z sensowną komunikacją...

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam kiedyś na blogu-psychiatryku postać chorą na anoreksję, jednak w żadnym wypadku choroba nie wzięła się u niej "znikąd". Trzeba przyznać, że do tych wszystkich wyjątków zupełnie nie pasowała, była zwykłą dziewczyną pośród stada niezwykłych typów :)

    OdpowiedzUsuń
  8. O, byłam na tym blogu o którym jest tu pisane. I nawet wiem kim był ten osobnik ważący 25 kilo, on wygrał internet. :D Ale autorka fajna. ^*
    Jestem swoją drogą ciekawa, jaką miałaś tam postać. :d
    No, w każdym bądź razie, ja tam bardzo lubiłam ten grupowiec. Pewnie jakiś błąd walnęłam, ale o chorobach mych postaci coś czytałam i starałam się sensownie to rozegrać. Plus, apropo któregoś komentarza - me dziewczę łaziło od pokoju do pokoju w piżamie (chyba, bo już w sumie nie wiem czy to piżama była. ale chłoptaś na dach w piżamie zawędrował, więc cóż). :D Widziałam parę bezsensownych przypadków, ale dość szybko znikły, reszta była w miarę. I niezbyt umiem napisać o tym coś złego, bo to było takie fajne...
    Ale ogólnie artykuł fajny. 3:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpowiem, że pisałam tam lekarza i przeżyłam na tym grupowcu naprawdę sporo czasu :>

      Usuń
    2. To wiem. Ale do naszego wątku chyba w końcu nigdy nie doszło. XD

      Usuń
  9. crawlinglizardking2 grudnia 2012 18:13

    Kawał dobrej roboty. Ten artykuł jak i każdy poprzedni - znalazłam trochę wolnego czasu i przebrnęłam (z przyjemnością) przez wszystkie.
    Szczerze gratuluję bloga i wspomnę, że sama miałam chęć założenia czegoś o tej tematyce, aby wylać swoją frustrację związaną z nieudolnym prowadzeniem blogów grupowych (a raczej w głównej mierze postaci na nich), jednak zapał szybko przeszedł, czemu winny był nadmiar zajęć.
    Bardzo trudno znaleźć osoby piszące konsekwentnie, ale wciąż posługujące się własnym stylem i wyobraźnią - bo przecież o to również chodzi, a zwykle jest to mylone z grafomanią, tandetą i zwykłym kiczem. O tak, kicz króluje szczególnie przy tworzeniu opisów wyglądu i charakteru, ale nie będę się w tym temacie rozwijać, bo wszystko zostało powiedziane w poprzednich postach.
    Osoby piszące nieco nieudolnie często chcą bronić swoich ułomności poprzez twierdzenie, że ja to będę pisać tak i tak, to mój styl i moje pomysły, nic ci do tego, nie poddam się presji otoczenia i nie poprawię tego, co we mnie razi, bo taka jest moja wizja, nieważne że to stek bzdur. Tak, postawa godna podziwu, bo przecież trzeba walczyć o swoje, nie? Niestety, trochę pokory nigdy nie zaszkodzi, a na pewno wyjdzie to na dobre tym, którzy krytyki się nie boją.
    Współtworzyłam dziesiątki takich blogów, wpasowywałam się w nie z różnym skutkiem, ale zawsze prowadziłam postaci męskie. Starałam się ich nie powielać, lecz zwykle coś je ze sobą łączyło. Nieważne. Ważne jest to śmieszne zjawisko, które zaobserwowałam (pewnie jak każdy), wcielając się w mężczyzn - prowadzisz ożywione wątki do momentu, kiedy nie zwiążesz się z jakąś wirtualną partnerką (zrobiłam to tylko dwa razy, nigdy więcej). Później zainteresowanie tobą umiera. Wątki mężczyzna-mężczyzna? Zapomnij. Chyba że homoseksualiści. Chociaż już później na kilku blogach nie wyglądało to aż tak tragicznie, panowie wchodzili ze sobą w jakieś interakcje.
    Jaki z tego wniosek? Nie chcesz wdawać się w płomienne, kipiące namiętnością dialogi, które prowadzą do...łóżka - z czasem na blogu blakniesz. Bo panny, w rzeczywistości pewnie nawet nie znające tematu od strony praktycznej (nie wnikam), chcą dać upust swoim fantazjom. Przynajmniej dla mnie tak to wygląda, kiedy czytam adresowane do mnie wątki od kobiet - niby szukające prawdziwej miłości, a gotowe oddać się każdemu. Kotki w rui. Oczywiście, że seks to także istotny element realnego świata, wszędzie go pełno, ale blog jest swego rodzaju literackim warsztatem, nie domem publicznym (blogi o tej tematyce z tego co pamiętam także licznie powstawały i tam odesłałabym każdą żądną erotycznych przygód autorkę).
    Mogłabym ciągnąć to dalej, ale i tak już za bardzo się rozpisałam. Jeżeli ktokolwiek dobrnął do tego miejsca - pozdrawiam i życzę wytrwałości w dalszym pisaniu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Fantastyczny artykuł. Trafnie opisuje niektóre bzdety z grupowców...
    Poza tym, bardzo podoba mi się wypowiedź Crawlinglizardking. Też wiele razy to zaobserwowałam, dlatego robię wszystko, by na swoim blogu do takiego braku zainteresowania nie doszło.
    I jeszcze rzucę taką propozycję, bo skoro było w komentarzu trochę o wątkach miłosnych...
    Może jakiś mini-poradnik, co warto umieszczać w wątkach? Jak je prowadzić, zwłaszcza te miłosne, żeby nie zmieniły się w naciągany, mdły romans? Albo inaczej: czego unikać, pisząc wątki.
    Bardzo prosiłabym o taki artykuł, myślę, że wielu osobom by się przydał...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Może trochę o Hogwartach lub o zatrważającej długości niektórych kart? Ostatnio robi się to cholernie męczące.

    -oliwka

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeśli chodzi o psychiatrę to mierzy się on z wieloma często skomplikowanymi problemami i zaburzeniami. Z drugiej strony bez takiej fachowej pomocy sam człowiek sobie nie poradzi. Na godnych polecenia specjalistów można liczyć w https://psychomedic.pl/ , mają swoje placówki w kilku miastach kraju. Są też prowadzone wideo konsultacje, różnego rodzaju terapie. Dlatego dobrze, że takie miejsca są gdzie nie zostawią bez pomocy.

    OdpowiedzUsuń