czwartek, 13 grudnia 2012

Zło siedzi w cieniu i sapie albo sparkli w słońcu.


Leeshka żyje. Już macie odpowiedź na pytanie, dlaczego od tak dawna nie widzieliście żadnego artykułu opatrzonego moim nickiem. Udało mi się zgromadzić na tyle czasu, by wyskrobać lekcję o dwóch istotnych chorobach postaci na blogach. Klasa wstać! Klasa usiąść! Klasa zapisze podpunkt „a”. 

SYNDROM DC

W tym miejscu zamieszczam oficjalną i prawdopodobnie jedyną dedykację, jaka pojawi się w moich artykułach. Poniższy tekst nigdy by nie powstał, gdyby nie moja dobra blogowa znajoma. Nie jestem w stanie teraz powiedzieć, która z nas nadała zjawisku nazwę, ale zapewne była to O. 

Geneza: Jestem komiksiarą. Przemawiają do mnie faceci z nadnaturalnymi mocami, przemawiają do mnie naukowcy operujący cząsteczkami, które nie istnieją i nie do końca wiadomo, co robią. Ale są zarąbiste. A z wydawnictw komiksowych dwa są największe: Marvel (ci, co kupili Star Wars) oraz DC (ci od Batmana). Zasadnicza różnica między nimi polega na sposobie, w jaki kreują swoje postacie. O ile blog marvelowski istnieje już długo i raczej nieprzerwanie, to bloga DC długo nie było widać na horyzoncie. Kiedy się wreszcie pojawił, ja (która nie cierpi DC) uznałam, że w sumie można spróbować. Po wczytaniu się w realia odkryłam nudę życia tych superbohaterów. 

Disclaimer:
bohater Marvela – Bruce Banner/Hulk: naukowiec, który wskutek promieniowania gamma zmienił się w zielonego potwora, którego naprawdę niewiele rzeczy jest w stanie zniszczyć. Ani Banner ani Hulk nie są specjalnie przystojni oraz bogaci. Tego drugiego przez dłuższy czas próbowano zabić. A potem siłą wcielono do drużyny superbohaterów, która notabene w zamyśle miała być parodią Ligii Sprawiedliwych. 

bohater DC – Clark Kent/Superman: przybysz z obcej planety; lata, strzela laserem z oczu, jest supersilny, a jego jedyną słabością jest kryptonit, który ciężko dostać w osiedlowym. Posiada niebywałą zdolność oszukiwania ludzi za pomocą okularów – wystarczy, że je założy i nikt nie jest w stanie skojarzyć go z Supermanem. W zasadzie świętszy od papieża, przystojny, nosi majtki na wierzchu i należy do Ligii Sprawiedliwych – organizacji zrzeszającej podobnych jemu bohaterów. 
Łapiecie różnicę, nie? 
Jeśli jesteś brzydki, nie możesz być bohaterem w DC. Mimo to większość tych bohaterów wiedzie koszmarnie nudne życie. Raz na jakiś czas coś tam się u nich wydarzy, ale to i tak niewiele wnosi. Bohaterowie z DC głównie walczą z przestępcami, pomagają glinom i czekają, aż komisarz Gordon  mrugnie, a potem znikają. Obowiązkowo wszyscy są sierotami, najczęściej sierotami z bardzo tragicznych powodów (porachunki z mafią, konieczność ratowania własnej planety...). I nigdy się nie wahają, nigdy nie mają wątpliwości. Dla porównania Marvel serwuje eventy, po których postacie zmieniają swój stosunek do życia o sto osiemdziesiąt stopni. Zaraz ktoś wyciągnie przykłady, w których tak nie jest, dlatego od razu mówię, że chodzi o większość postaci. Są w Marvelu bohaterowie nie do przekabacenia. Jednak spora część z nich niekiedy porzucała swoje tożsamości, zrywała wszystkie kontakty i próbowała normalnego życia. Wciąż opowiadam o komiksach, dlatego łatwo się domyślić, jak to wszystko zawsze się kończyło. Zaraz jednak pomówimy o blogach, tam jest podobnie. 
Koniec disclaimera. 


Opis: Syndrom DC pojawia się też w grach. Pewnie każdy kiedyś wpisał simom kod na kasę i zbudował najbardziej wypasiony dom w okolicy. A po zbudowaniu domu... właściwie nie było już nic do roboty. Albo w RPG, kiedy stworzy się postać napakowaną umiejętnościami, z poziomem piętnastym tam, gdzie powinna mieć pierwszy. I potem gra jest śmiertelnie nudna. 
Na blogach sprawa wygląda podobnie. Tworzymy wypasioną postać tak, żeby każdy moment jej życia był czymś zapierającym dech w piersiach, po prostu chodząca zarąbistość. A potem okazuje się, że w wątkach jakoś to nie idzie. To w zasadzie jeszcze nie jest najgorsze. Najgorsza jest obojętność tych postaci albo teatralizowanie. Mały apel do blogerów: nie piszcie tak, jakbyście widzieli to w filmie. Pisanie opowiadań znacznie różni się od pisania scenariusza i nikt nie musi wypuszczać tacy z rąk. Wracając do sedna, każdy chce, żeby w życiu jego postaci coś się działo. Weźmy na przykład niechcianą ciążę. Stało się i przez kilka sekund jest strasznie, a potem blogowej Mary zupełnie przechodzi i jest taka, jak dawniej. Zupełny brak rozwoju postaci. Nawet jeśli to klasyczny przypadek syndromu DC i postać nie ma żadnych wad, to może się zmienić. Jak nie na lepsze, to na gorsze. 
Zagrożenie: Jak cholera. 
Sposób leczenia: Zingorować. 
Reasumując: syndrom DC to jest to - 
Kffiatki: 

Kto nie zna tej uroczej panienki Amelii? Wszyscy ją znają. Znana jest w całym Nowym Jorku. Nie tylko w szkole , ale i poza nią.
Generalnie prezydent musi zamawiać u niej audiencję z miesięcznym wyprzedzeniem i tylko w chwilach najwyższego zagrożenia, żeby czasem nie obrazić majestatu. 

-uwielbia wszelkiego rodzaju torebki, torby, plecaczki i przede wszystkim buty. 
Buty też zakłada sobie na ramiona. Wybaczcie, nie mogłam się powstrzymać. 

Rozpoznawalna w prawdzie tylko pod jednym dwoma względem. Jej charakterek który daje się każdemu we znaki i włosy. Zawsze spokojna głośna, rzadko dziwna spokojna. Gdyby ludzie mieli powiedzieć kim według nich jest Pronto Anne, to by stwierdzili, że sensem ich łóżka życia. To ona zawsze znajdzie się tam gdzie ludzie potrzebują odwagi pomocy. Nie pomaga im jednak aż tak często. Im się tylko tak wydaje, bo jest przy nich, a to im wystarcza. 

Wiem też, że jest strasznie wrażliwa, łatwo ją zranić, ale zawsze udaje, że nic się nie stało. Ma bujną wyobraźnię i to za bardzo. Boże, co ona czasami wyrabia, jakie ona historyjki wymyśla. Tym samym ma bardzo wielkie poczucie humoru. Powiem Ci też, że z nią nie jest łatwo. Jeśli ją oszukasz, tracąc tym samym jej zaufanie - odpadasz. Po prostu nie ma ochoty przyjaźnić się z osobą, która' tak strasznie ją potraktowała. Taka właśnie była sytuacja z Amelią, bo jej chłopaka odbiła, ale mniejsza o to. 

Idziesz sobie przez centrum handlowe. Postanowisz wejść do najdroższego sklepu. Widzisz tam wysoką blondynkę. Ogląda jakieś firmowe ciuchy. Pff... Przechodzisz obok niej. Zauważasz wtedy dokładnie jak wygląda. Ma długie nogo i gęste śliniące blond włosy. Jest bardzo zgrabna, ma wcięcie w tali i duże piersi. Wywracasz oczami. Przypatrujesz się jej twarzy. Ma pełne czerwone usta i zielone oczy. Oh! Jak ty byś chciała mieć zielone oczy. Jako kobieta znasz się na makijażu. Widzisz, że ma maskarę, szminkę i cienie. Od razu wiesz, że stawia na lekki makijaż. Wcześniej nie przyjrzałaś się jej ubraniu. Za bardzo nie ma co opisywać. Jet to droga, czarna sukienka. Bardzo ładna. podkreśla jej figurę. Ma też szpilki co dodaje jej wzrostu. No i koniec oglądania bo sklepikarka się wyrzuca. Tak się zamyśliłaś, że przez jakieś dziesięć minut trzymałaś w ręku jaką ścierę. Za takie coś chcieli stówę? Haha! No i nic. Grzecznie wychodzisz ze sklepu i koniec opowieści. 


SYNDROM SNOWA
Geneza: Czytałam opowiadanie autorki o nicku Snow, wtedy zauważyłam tego potwora. 
Opis: Nowy rodzaj narratora. Narrator niezdecydowany. Przede wszystkim pomówmy o tym, że narratora w opowiadaniu lub wątku powinno nie być. Nie mówię tutaj o narratorze pierwszoosobowym. Co innego też, gdy narratorem jest dziadek, który już na wstępie mówi „Miałem podczas studiów kolegów...” albo jakiś inny Opowiadacz. Na potrzeby artykułu przyjmijmy, że Opowiadacz jest osobą, która brała udział w wydarzeniach albo miała z nimi jakiś związek, co daje jej pełne prawo do wydawania osądów o postaciach. Syndrom Snowa przenosi te cechy na zwykłego narratora trzecioosobowego. Pojawia się nam w tekście jakieś „ja”, które zna bohaterów (i wie o nich dokładnie wszystko), próbuje skupić uwagę czytelnika na sobie, produkuje się i produkuje... Aby potem stwierdzić, że to bez sensu. Znacie początek Hobbita? W oryginale brzmi tak: „W pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien hobbit. Nie była to szkaradna, brudna, wilgotna nora, rojąca się od robaków i cuchnąca błotem, ani też sucha, naga, piaszczysta nora bez stołka, na którym by można usiąść, i bez dobrze zaopatrzonej spiżarni; była to nora hobbita, a to znaczy: nora z wygodami”. 
Nawiązując do Władcy Przekładów, w przekładzie narratora niezdecydowanego tekst brzmiałby tak: 
„W pewnej, ale nigdy nie dowiecie się której i gdzie, i kiedy, norze ziemnej (ha, dobrze mówię – była to nora ziemna) mieszkał sobie pewien hobbit. Nie była to, jak powiedziałby ktoś, szkaradna, brudna, nazywana przez niektórych, wilgotna nora, rojąca się od – nigdy nie zgadniecie – robaków i cuchnąca szlachetnym błotem, które skądś musiało się tam wziąć, jednak nie powiem wam skąd, ani też sucha, naga jak ser z dziurkami, piaszczysta nora bez stołka, na którym by można usiąść, i bez dobrze zaopatrzonej spiżarni; była to nora hobbita, a to znaczy: nora z wygodami... Jednak to nieistotne. Teraz opiszę wam sytuację tak zwykłą, że aż niezwykłą. Nie będzie w niej żadnych hobbitów. Na co komu hobbit?! Nonsens...”
Zagrożenie: niewielkie; jedynie irytuje
Sposób leczenia: nieznany, chorujący na syndrom Snowa strzelają focha przy każdym zwróceniu uwagi. 
Kffiatki: 
Wysłuchamy, zapamiętamy, będziemy się zastanawiać nad każdym słowem. Gotowi?
Nasuwa mi się pierwsza myśl. Myśl o dniu narodzin Caris. Zastanówmy się jednak jaki ma sens opowiadanie o tym. Czy kogokolwiek to obchodzi? No właśnie, nie! Dlatego może przewińmy się trochę do przodu. 

Nie spodziewaj się tego, że opiszę ci historię godną napisania bestseleru bądź ogłoszenia tego w wiadomościach. Niestety nikt się u niej w rodzinie nie mordował, nie gwałcił, nie pił do nieprzytomności czy też  był ćpunem. Nie doszukuj się niczego nadzwyczajnego. Ja wiem, że teraz bycie pokrzywdzonym jest teraz takie modne i my wszyscy kochamy ofiary losu, wydają się one tak bliskie naszemu sercu. A tu masz babo placek, ponieważ jej życie nie jest niczym specjalnym, nie doszukasz się w nim sensacji. Urodziła się jako jedno z bliźniąt dwujajowych w święto zakochanych. 
Gdyż, jak powszechnie wiadomo, poza świętem zakochanych bliźnięta już nie są dwujajowe.

Melody, Melody.. Jaka jest Melody każdy widzi, dlatego też niekonieczne jest opisywanie tego dziewczęcia, ale skoro tak bardzo tego chcesz.. Właściwie to nie wiem od czego zacząć, bo w Mel jest tak wiele ciekawych-nieciekawych rzeczy, że trudno wybrać i opisać te podstawowe, podobno najważniejsze


Klasa zapisała? Jak zapisała, to niech zapamięta, bo już niedługo egzamin praktyczny z radzenia sobie z osobami chorymi. A my się widzimy za tydzień na pogadance o wątkach, bo Lyra podrzuciła naprawdę dobry pomysł. 
Aye! 

2 komentarze:

  1. Miałam nie czytać, ale początek komiksowy przekonał mnie do zrzucenia okiem na całość. Popieram całkowicie to co napisałaś w porównaniu bohaterów Marvela i DC. To są dwa różne światy. Co do kffiatków, wystarczająco dobrze to opisałaś, bym mogła dorzucić coś od siebie. Na ten moment - milczę. Uprzejmie proszę o więcej artykułów, zwłaszcza takich, które dobrze się czyta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znam się na Marvelu i DC, ale jestem fanką filmowej wersji Batmana, i jak dla mnie było widać przemianę bohatera oraz zwątpienia, ale jedna zasada sprawdza się tak, jak to opisałaś - są bogatymi sierotami i superbohaterami :)
    Z komiksów znam się tylko na Thorgalu, Asterixie i Kajko i Kokosz. <3

    Jak wrócę w końcu do domu, to przeczytam całość i skomentuję w całości. Zwłaszcza tę część o kwiatkach :)


    Mag

    OdpowiedzUsuń